Niemcy, styczeń 1939 roku.
Od tygodnia pada śnieg i nic nie wskazuje na to, by miało
przestać. Heckmann z żoną wyjechali do Bawarii, a ja zostałem sam z Alexandrem.
Uprzedzono mnie oczywiście, że nieobecność pana domu nie zwalnia mnie z
wykonywania codziennych obowiązków. Nie mam zamiaru nikomu się narażać, a w
szczególności nie staremu Heckmannowi.
- Cóż, Alexandrze, pora wstawać.- Powiedziałem sobie,
idąc po schodach do jego sypialni.
Nacisnąłem lekko klamkę i uchyliłem drzwi pomieszczenia.
Alex nie spał. Stał przy oknie, w szlafroku niedbale zarzuconym na nagie
ramiona. Zatrzymałem się w progu. Coś blokowało mnie i nie pozwalało wykonać
kolejnego kroku. Miałem wrażenie, że stoi pomiędzy nami mur, wytworzyła się
jakaś bariera i nie mogłem się przez nią przebić. Zupełnie się zmienił. Nie był
już dzieckiem. Przez moment zdawało mi się nawet, że to nie Alexander, tylko
jakiś obcy człowiek, że nie powinienem wchodzić do tego pokoju, bo przecież on
mnie nie zna. Jakiś impuls sprawił, że pchnąłem drzwi nieco mocniej i teraz
stałem naprzeciw niego, oparty o framugę.
- Przepraszam, ale śniadanie nie jest jeszcze gotowe. –
Bąknąłem.- Myślałem, że ciągle śpisz.
- Nie szkodzi.- Machnął ręką.- Przynajmniej będziemy
mogli zjeść razem. Co ty na to?
Uśmiechnął się tak, jak robił to czternastoletni Alex
siedzący przy fortepianie. Jak mogłem pomyśleć o nim jako o obcej osobie?
- Nie wiem, czy powinniśmy, Alexandrze.
Przeraziła mnie perspektywa wspólnego posiłku, siedzenia
przy jednym stole, brania chleba z tego samego talerza, rozmowy. Było w tym coś
nierealnego. On wiedział, że nie powinniśmy, ja też wiedziałem. Staliśmy
oddzieleni tym murem, niezdolni do przekroczenia go czy ominięcia.
- Emanuel, pamiętasz, co powiedziałem ci kiedyś w pokoju
muzycznym? –Zapytał mnie odwracając się w stronę okna. – Wtedy, gdy ojciec
tłumaczył mi, dlaczego cię nienawidzi.
Milczałem, choć pamiętałem każdy szczegół tamtej rozmowy.
- Chcę, żebyś wiedział, że nic się nie zmieniło. Będę
czekał. – Otworzył okno i oparł dłoń na ośnieżonym parapecie.
- Wiem, Alexandrze. – Odrzekłem po chwili.
Nie wiem, czy już wtedy go kochałem. Może w pewnym sensie
kochałem jego dziecięcą naiwność, niewinność, przeświadczenie, że świat jest
sprawiedliwy i prosty. Kochałem jego uśmiech i chyba nadal kocham. Spojrzałem
na niego ukradkiem. Znów był czternastoletnim chłopcem, mówiącym dorosłemu
mężczyźnie „ kocham cię” tak szczerze, prawie boleśnie. Szukałem w nim
jakiegokolwiek potwierdzenia nieprzemijalności tych słów.
- Widzisz, nie wszystko układa się tak, jak byśmy tego
chcieli, Alex. – Powiedziałem, zmniejszając nieco dzielący nas dystans. –
Wiesz, jak to wygląda od trzydziestego trzeciego. Twój ojciec przecież cały
czas o tym mówił.
- Czy o jest dla ciebie jakąś przeszkodą?
- Jest, Alex. – Doskonale zdawałem sobie sprawę, jak
bardzo ranią go moje słowa. – Przeszkodą jest to, kim ja jestem dla
społeczeństwa i to, kim ty byś był, jeśli o czymkolwiek by się dowiedziała
policja.
- Jestem dorosłym mężczyzną, Emanuel. – Odwrócił się
gwałtownie twarzą do mnie. – Jestem w stanie wziąć odpowiedzialność za to, co
robię.
Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Nie wątpiłem w
jego słowa. Chciałem mu zaufać. Podszedłem do niego, położyłem dłoń na jego
ramieniu.
- Kocham cię. – Szepnąłem. – Kocham cię, Alexandrze
Heckmann.
Przytulił mnie. Dotyk jego skóry był zupełnie ludzki,
rzeczywisty. Pachniał śniegiem i krochmalem.
- Wiesz, że teraz mogę umrzeć? –Zapytał i pocałował
wierzch mojej dłoni.
- A wiesz, że jesteś głupi? – Spojrzałem mu w oczy.
- Jestem jeszcze młody. – Odparł. - Nie rób ze mnie
jakiegoś skostniałego dziada.
Roześmialiśmy się. Myślałem, jak długo będziemy mogli
cieszyć się wzajemną bliskością. Doszedłem do wniosku, że raczej niedługo.
Wszyscy mówili o wojnie. Będzie wielka wojna, która oczyści Europę z żydowskiej
zarazy.
- Emanuel, chcę się z tobą kochać.
Nic nie powiedziałem. Wziąłem jego dłoń w swoją i
podeszliśmy do łóżka. Szlafrok spadł mu z ramion na podłogę. Pierwszy raz
dotykałem go w ten sposób. Pieściłem go, zbliżyłem się do niego w najbardziej
fizyczny sposób. Jego ciepły oddech łaskotał moją szyję, moje imię wyrywało się
z jego ust. Pragnąłem, żeby rzeczywistość zniknęła, żebyśmy zostali sami.
Oddzieleni od wszystkiego. Nie mogłem skupić myśli, wszystko koncentrowało się
na Alexandrze, prawdziwości doznań. Słyszałem jedynie jego jęki, przerywane
westchnieniami i przyspieszone bicia naszych serc. Wydawało mi się, że jesteśmy
jednym organizmem, niezdolnym do życia jako osobne istnienia.
- Emanuel, obiecaj, że… - jęknął – że mnie nigdy nie
zostawisz!
- Obiecuję. –Odrzekłem drżącym z rozkoszy głosem.
Zdawałem sobie sprawę, że kłamię. Nie mogłem mu nic zagwarantować. Starałem
odciąć się od tego faktu, zostawić go, zignorować. Ale nie potrafiłem.
Leżeliśmy koło siebie trzymając się za ręce. Wtedy
poczułem, jak bardzo go kocham. Ciepło jego ciała, jego namacalność. Kochałem
to, że przy mnie był.
- Zostań ze mną, Alexander. – Powiedziałem i delikatnie
musnąłem jego wargi.
~*~
Dwa tygodnie później.
- Synu! Zejdź na dół, do salonu!
Heckmannowie wrócili. Wrócił zapach piwa, tytoniu, wrócił
krzyk i chore ideologie.
- Idę! – Odkrzyknął Alexander. – Co się stało?
Zbiegł szybko po schodach i stanął przed ojcem. Kątem oka
zobaczyłem, jak stary Heckmann wpycha mu w dłoń jakąś kopertę. Traktował ją
niemal z namaszczeniem, jakby była relikwią.
- No, synu. – Zatarł ogromne dłonie. – Nie otworzysz?
Alexander wahał się chwilę. Nie napisano żadnych danych
nadawcy, nie napisano, że to do niego.
- Co to jest, tato? – Zapytał niepewnie.
- Jak to, co? – Zaśmiał się Heckmann. – List.
- Zauważyłem. Dlaczego nie jest podpisany? Skąd mam
wiedzieć, że to do mnie?
- Czemu nie jest podpisany? – Stary udał wielkie
zdziwienie faktem, że syn jest nieufny. – Widzisz, gdyby ten list dostał się do
nieodpowiedniej osoby, wyniknęłyby z tego niemałe problemy. Bezpieczniej, gdy
nadawca zostanie anonimowy.
Nie mogłem patrzeć na rozpierającą go dumę. Nie mógł
usiedzieć w miejscu. Nerwowo mielił papierosa w palcach, a wykruszony tytoń
strzepywał na podłogę.
- Mogę powiedzieć ci tylko tyle, że jest on napisany z
polecenia Fuhrera.
Alexander zastygł. Długo patrzył na ojca, potem przeniósł
wzrok na kopertę.
- Nie przeczytam tego. – Powiedział.
Heckmann podniósł się z fotela.
- Jak to: nie przeczytasz? Jak, kurwa, nie przeczytasz? –
Wycedził, unosząc pięść. – Nie umiesz?! W takim razie, niech nasz żydek ci
przeczyta.
Nie czekałem, aż mnie zawoła. Wszedłem do salonu i
ukłoniłem się.
- Czytaj! – Rozkazał. – Prawdopodobnie to ostatni papier,
jaki masz okazję dotknąć, psie. Chyba, że ktoś z rodziny w końcu sobie o tobie
przypomni.
Podszedłem i wziąłem od niego list. Nie byłem pewien, co
kryło się za słowami starego, ale nie miałem czasu na roztrząsanie tak
trywialnej sprawy. Otworzyłem kopertę i rzuciłem okiem na treść jej zawartości.
Treść mówiła o tym, czego się spodziewałem.
- Emanuel, co jest w tym liście? – Alex położył mi rękę
na ramieniu.
- Wezwanie do służby wojskowej.
- Mówiłem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym przydasz
się Rzeszy, synu. – Heckmann uścisnął go mocno. Wydanie własnego dziecka na
potrzeby armii było jego nadrzędnym życiowym celem. – A teraz wiadomość dla
ciebie, Goldschmidt. Jedziesz na urlop. Nic nie pakuj, i tak ci się nie przyda.
-
-Wyszczerzył zęby w obleśnym grymasie. Wiedziałem, co
będzie jutro.
- Tato, co to ma być? – Zapytał Alexander, gdy opuściłem
pokój.
- Na tym świecie istnieje tylko jedno miejsce dla takich,
jak on. I na pewno nie jest to mój dom.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł zostawiając syna samego.
Miałem już nigdy nie zobaczyć Alexandra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz