sobota, 12 października 2013

Część druga, Preludium



Niemcy, styczeń 1939 roku.

Od tygodnia pada śnieg i nic nie wskazuje na to, by miało przestać. Heckmann z żoną wyjechali do Bawarii, a ja zostałem sam z Alexandrem. Uprzedzono mnie oczywiście, że nieobecność pana domu nie zwalnia mnie z wykonywania codziennych obowiązków. Nie mam zamiaru nikomu się narażać, a w szczególności nie staremu Heckmannowi.
- Cóż, Alexandrze, pora wstawać.- Powiedziałem sobie, idąc po schodach do jego sypialni.
Nacisnąłem lekko klamkę i uchyliłem drzwi pomieszczenia. Alex nie spał. Stał przy oknie, w szlafroku niedbale zarzuconym na nagie ramiona. Zatrzymałem się w progu. Coś blokowało mnie i nie pozwalało wykonać kolejnego kroku. Miałem wrażenie, że stoi pomiędzy nami mur, wytworzyła się jakaś bariera i nie mogłem się przez nią przebić. Zupełnie się zmienił. Nie był już dzieckiem. Przez moment zdawało mi się nawet, że to nie Alexander, tylko jakiś obcy człowiek, że nie powinienem wchodzić do tego pokoju, bo przecież on mnie nie zna. Jakiś impuls sprawił, że pchnąłem drzwi nieco mocniej i teraz stałem naprzeciw niego, oparty o framugę.
- Przepraszam, ale śniadanie nie jest jeszcze gotowe. – Bąknąłem.- Myślałem, że ciągle śpisz.
- Nie szkodzi.- Machnął ręką.- Przynajmniej będziemy mogli zjeść razem. Co ty na to?
Uśmiechnął się tak, jak robił to czternastoletni Alex siedzący przy fortepianie. Jak mogłem pomyśleć o nim jako o obcej osobie?
- Nie wiem, czy powinniśmy, Alexandrze.
Przeraziła mnie perspektywa wspólnego posiłku, siedzenia przy jednym stole, brania chleba z tego samego talerza, rozmowy. Było w tym coś nierealnego. On wiedział, że nie powinniśmy, ja też wiedziałem. Staliśmy oddzieleni tym murem, niezdolni do przekroczenia go czy ominięcia.
- Emanuel, pamiętasz, co powiedziałem ci kiedyś w pokoju muzycznym? –Zapytał mnie odwracając się w stronę okna. – Wtedy, gdy ojciec tłumaczył mi, dlaczego cię nienawidzi.
Milczałem, choć pamiętałem każdy szczegół tamtej rozmowy.
- Chcę, żebyś wiedział, że nic się nie zmieniło. Będę czekał. – Otworzył okno i oparł dłoń na ośnieżonym parapecie.
- Wiem, Alexandrze. – Odrzekłem po chwili.
Nie wiem, czy już wtedy go kochałem. Może w pewnym sensie kochałem jego dziecięcą naiwność, niewinność, przeświadczenie, że świat jest sprawiedliwy i prosty. Kochałem jego uśmiech i chyba nadal kocham. Spojrzałem na niego ukradkiem. Znów był czternastoletnim chłopcem, mówiącym dorosłemu mężczyźnie „ kocham cię” tak szczerze, prawie boleśnie. Szukałem w nim jakiegokolwiek potwierdzenia nieprzemijalności tych słów.
- Widzisz, nie wszystko układa się tak, jak byśmy tego chcieli, Alex. – Powiedziałem, zmniejszając nieco dzielący nas dystans. – Wiesz, jak to wygląda od trzydziestego trzeciego. Twój ojciec przecież cały czas o tym mówił.
- Czy o jest dla ciebie jakąś przeszkodą?
- Jest, Alex. – Doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo ranią go moje słowa. – Przeszkodą jest to, kim ja jestem dla społeczeństwa i to, kim ty byś był, jeśli o czymkolwiek by się dowiedziała policja. 
- Jestem dorosłym mężczyzną, Emanuel. – Odwrócił się gwałtownie twarzą do mnie. – Jestem w stanie wziąć odpowiedzialność za to, co robię.
Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Nie wątpiłem w jego słowa. Chciałem mu zaufać. Podszedłem do niego, położyłem dłoń na jego ramieniu.
- Kocham cię. – Szepnąłem. – Kocham cię, Alexandrze Heckmann.
Przytulił mnie. Dotyk jego skóry był zupełnie ludzki, rzeczywisty. Pachniał śniegiem i krochmalem.
- Wiesz, że teraz mogę umrzeć? –Zapytał i pocałował wierzch mojej dłoni.
- A wiesz, że jesteś głupi? – Spojrzałem mu w oczy.
- Jestem jeszcze młody. – Odparł. - Nie rób ze mnie jakiegoś skostniałego dziada. 
Roześmialiśmy się. Myślałem, jak długo będziemy mogli cieszyć się wzajemną bliskością. Doszedłem do wniosku, że raczej niedługo. Wszyscy mówili o wojnie. Będzie wielka wojna, która oczyści Europę z żydowskiej zarazy.
- Emanuel, chcę się z tobą kochać.
Nic nie powiedziałem. Wziąłem jego dłoń w swoją i podeszliśmy do łóżka. Szlafrok spadł mu z ramion na podłogę. Pierwszy raz dotykałem go w ten sposób. Pieściłem go, zbliżyłem się do niego w najbardziej fizyczny sposób. Jego ciepły oddech łaskotał moją szyję, moje imię wyrywało się z jego ust. Pragnąłem, żeby rzeczywistość zniknęła, żebyśmy zostali sami. Oddzieleni od wszystkiego. Nie mogłem skupić myśli, wszystko koncentrowało się na Alexandrze, prawdziwości doznań. Słyszałem jedynie jego jęki, przerywane westchnieniami i przyspieszone bicia naszych serc. Wydawało mi się, że jesteśmy jednym organizmem, niezdolnym do życia jako osobne istnienia.
- Emanuel, obiecaj, że… - jęknął – że mnie nigdy nie zostawisz!
- Obiecuję. –Odrzekłem drżącym z rozkoszy głosem. Zdawałem sobie sprawę, że kłamię. Nie mogłem mu nic zagwarantować. Starałem odciąć się od tego faktu, zostawić go, zignorować. Ale nie potrafiłem.
Leżeliśmy koło siebie trzymając się za ręce. Wtedy poczułem, jak bardzo go kocham. Ciepło jego ciała, jego namacalność. Kochałem to, że przy mnie był.
- Zostań ze mną, Alexander. – Powiedziałem i delikatnie musnąłem jego wargi.
                                                                       ~*~
Dwa tygodnie później.
- Synu! Zejdź na dół, do salonu!
Heckmannowie wrócili. Wrócił zapach piwa, tytoniu, wrócił krzyk i chore ideologie.
- Idę! – Odkrzyknął Alexander. – Co się stało?
Zbiegł szybko po schodach i stanął przed ojcem. Kątem oka zobaczyłem, jak stary Heckmann wpycha mu w dłoń jakąś kopertę. Traktował ją niemal z namaszczeniem, jakby była relikwią.
- No, synu. – Zatarł ogromne dłonie. – Nie otworzysz?
Alexander wahał się chwilę. Nie napisano żadnych danych nadawcy, nie napisano, że to do niego.
- Co to jest, tato? – Zapytał niepewnie.
- Jak to, co? – Zaśmiał się Heckmann. – List.
- Zauważyłem. Dlaczego nie jest podpisany? Skąd mam wiedzieć, że to do mnie?
- Czemu nie jest podpisany? – Stary udał wielkie zdziwienie faktem, że syn jest nieufny. – Widzisz, gdyby ten list dostał się do nieodpowiedniej osoby, wyniknęłyby z tego niemałe problemy. Bezpieczniej, gdy nadawca zostanie anonimowy.
Nie mogłem patrzeć na rozpierającą go dumę. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Nerwowo mielił papierosa w palcach, a wykruszony tytoń strzepywał na podłogę.
- Mogę powiedzieć ci tylko tyle, że jest on napisany z polecenia Fuhrera.
Alexander zastygł. Długo patrzył na ojca, potem przeniósł wzrok na kopertę.
- Nie przeczytam tego. – Powiedział.
Heckmann podniósł się z fotela.
- Jak to: nie przeczytasz? Jak, kurwa, nie przeczytasz? – Wycedził, unosząc pięść. – Nie umiesz?! W takim razie, niech nasz żydek ci przeczyta.
Nie czekałem, aż mnie zawoła. Wszedłem do salonu i ukłoniłem się.
- Czytaj! – Rozkazał. – Prawdopodobnie to ostatni papier, jaki masz okazję dotknąć, psie. Chyba, że ktoś z rodziny w końcu sobie o tobie przypomni.
Podszedłem i wziąłem od niego list. Nie byłem pewien, co kryło się za słowami starego, ale nie miałem czasu na roztrząsanie tak trywialnej sprawy. Otworzyłem kopertę i rzuciłem okiem na treść jej zawartości. Treść mówiła o tym, czego się spodziewałem.
- Emanuel, co jest w tym liście? – Alex położył mi rękę na ramieniu.
- Wezwanie do służby wojskowej.
- Mówiłem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym przydasz się Rzeszy, synu. – Heckmann uścisnął go mocno. Wydanie własnego dziecka na potrzeby armii było jego nadrzędnym życiowym celem. – A teraz wiadomość dla ciebie, Goldschmidt. Jedziesz na urlop. Nic nie pakuj, i tak ci się nie przyda. -
-Wyszczerzył zęby w obleśnym grymasie. Wiedziałem, co będzie jutro.
- Tato, co to ma być? – Zapytał Alexander, gdy opuściłem pokój.
- Na tym świecie istnieje tylko jedno miejsce dla takich, jak on. I na pewno nie jest to mój dom.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł zostawiając syna samego.
Miałem już nigdy nie zobaczyć Alexandra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz