sobota, 12 października 2013

Część pierwsza, Etiuda



 Niemcy, kwiecień 1935 roku.

- Goldschmidt, kurwa! Zapomniałeś języka w gębie, pierdolony żydzie? Jak mówię, że do szesnastej wszystko ma być skończone, to tak ma być!
Znowu ten sam schemat. Dzienna rutyna.
- Proszę o wybaczenie, panie Heckmann.
- Wybaczenie?! O wybaczenie prosić sobie możesz tego swojego boga, a mnie, kurwa, żebym nie pisnął o tobie słówka policji!
Klęczałem przed nim jak pieprzony pies i czekałem, aż się na mnie zamachnie. Coś jednak powstrzymało go od zadania ciosu. W drzwiach stał jego syn.
- Tato, co chciałeś zrobić Emanuelowi?
Dziecięca niewinność w głosie chłopca przyprawiła mnie o mdłości. Jak on mało wie o swoim ojcu, pomyślałem.
- Pan Goldschmidt po raz kolejny nie wywiązał się z powierzonego mu zadania. Znów spóźnił się na twoją lekcję muzyki. – Stary Heckmann podszedł spokojnie do chłopca. Zmierzwił mu włosy ogromną dłonią, wypowiadając słowa: - Pan Goldschmidt zasługuje na karę, synu.
- Tato, dlaczego nie lubisz Emanuela?
- Widzisz, Alexandrze, pomimo że pan Goldschmidt urodził się w Rzeszy, mieszka tu, on nigdy nie będzie jednym z nas. – Heckmann posadził go na obitym skórą fotelu. Uklęknął u stóp chłopca tak, jak ja klęczałem przed nim.- Pan Goldschmidt jest zagrożeniem, synku. Dla mnie, dla ciebie, dla mamy. Kiedyś, jak będziesz dorosłym mężczyzną – ciągnął dalej tonem, jakim dziadek opowiada wnukom bajki- zabiorę cię do Berlina, do Fuhrera, żebyś mógł zobaczyć na własne oczy, co uczynił dla narodu niemieckiego.
- Tato, ja nie chcę jechać do Berlina.- Wyszeptał chłopiec.- Nie chcę do Fuhrera. Chciałbym grać na fortepianie, tak jak Emanuel.
Widziałem, jak Alexander patrzy ojcu prosto w oczy, jakby był przekonany, że jego „ tatuś” roześmieje się serdecznie i znów rozczochra mu blond włosy. Stary Heckmann wstał powoli, wyprostował się i uderzył chłopca otwartą dłonią w twarz.
- Nigdy nie pozwolę na to, by mój syn mówił, że chce, choć w jednym szczególe, być podobny do jakiegoś kurweskiego żyda.
Odwrócił się od łkającego Alexandra i podszedł do mnie ociężałym krokiem.
- Jutro o tej samej godzinie przyjdę do tego pokoju i pozwolę sobie posłuchać, jak mój syn gra. I ma kurwa grać jak Mozart albo tym- wycelował grubym palcem w kierunku wiszącej na ścianie szpady – poderżnę ci gardło jak świni. Miłej zabawy.
Wyszedł, a ja klęczałem na lakierowanym parkiecie z zamkniętymi oczami. Z letargu wyrwały mnie czyjeś dłonie delikatnie głaszczące moje włosy. Chwilę później osunęły się n plecy i przyciągnęły moją głowę do klatki piersiowej.
- Emanuel, nie płacz.- Rzekł cicho Alexander. –Ja cię obronię.
Miarowy rytm serca chłopca dziwnie mnie uspokoił. Objąłem go niepewnie w pasie. Wydawał mi się tak kruchy, nietrwały, że zapragnąłem nigdy nie wypuścić go z uścisku. Był zupełnym przeciwieństwem swojego ojca.
- Chodź, Emanuel.  – Powiedział.- Do jutra muszę nauczyć się grać jak Mozart. Inaczej tata zrobi ci krzywdę. A wtedy ja zrobię krzywdę sobie.
- Nawet nie waż się tak mówić! –Ściskałem go za ramiona i patrzyłem mu prosto w oczy. Oczy tak poważne, że nie mogły należeć do czternastolatka.
- Kocham cię, Emanuel. – Odrzekł, stale na mnie patrząc.- Nie jak brata. To coś zupełnie innego. Chcę cię pocałować. I żebyś ty też mnie całował.
Zanim pomyślałem, co powinienem zrobić, trzymałem Alexa w ciasnym uścisku. Czułem, jakby moje płuca palił żywy ogień, nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Jedyne słowa, jakie byłem w stanie wypowiedzieć: „ dziękuję” i „chodź do fortepianu” zdawały się litera po literze rozpraszać w nicość. Syn Heckmanna trzymając moją dłoń pokrytą bliznami w swojej smukłej, o gładkiej skórze uświadomił mi, w jak różnych rzeczywistościach żyjemy.
„ Kocham cię”… „ Kocham”… nie mogłem pozbyć się ciepła zalegającego w mojej klatce piersiowej, które wywołały słowa chłopca. Samotna łza potoczyła się po moim policzku, a on natychmiast to zauważył.
- Powiedziałem ci, żebyś nie płakał. Dla ciebie przewyższę Mozarta, Emanuel. 
Do jednej łzy dołączyła kolejna. I kolejna.
- Jestem dorosłym mężczyzną pocieszanym przez dziecko. Czy to nie żałosne? – Głos załamał mi się zanim zdążyłem dodać coś bardziej dojrzałego. On wyciągnął wolną dłoń ku mojej twarzy i kciukiem pogładził po policzku , ocierając łzy.  
- Emanuel, czy mogę cię pocałować?- Zapytał półszeptem, jakby w obawie, że stary Heckmann stoi za drzwiami.
- Nie, Alex.
-Dlaczego?
-Jeśli twój tata się dowie albo, nie daj Boże sam zobaczy, będzie na ciebie wściekły. A ja nie chcę, żeby cię skrzywdził.
- Martwisz się… o mnie?
- Tak.
Alexander w milczeniu usiadł na fortepianowym stołku. Przez chwilę patrzył przed siebie i uśmiechał się. Podszedłem do regału i wybrałem plik kartek.
- Co chciałbyś dzisiaj zagrać? – Zapytałem, by przerwać ciszę, która coraz bardzie mnie niepokoiła.- W nagrodę za to, że ostatnio tak płynnie grałeś gamy.
- Lacrimosę z „ Requiem”.- Odparł.
- „ Requiem”? Nie za poważne to dla ciebie?
- Nie . Słyszałem, jak ty grałeś i pomyślałem, że moglibyśmy zagrać w duecie. Na którymś z koncertów organizowanych przez tatę.
Odwrócił się  do mnie z promiennym, szczerym uśmiechem na twarzy. Nie mogłem mu powiedzieć, że nigdy nie zagramy razem. Nie w tych czasach. Nie w tym życiu.
- Rozegraj się, a ja poszukam nut.
Przerzucając strony kolejnych książek, ukradkiem spoglądałem na Alexandra. Był w każdym aspekcie stworzony dla  muzyki. Siedział wyprostowany, prawa stopa pewnie przyciskała pedał, szczupłe palce bez wahania uderzały w odpowiednie klawisze.
Znalazłem wreszcie podniszczone kartki z transkrypcją „ Lacrimosy”.
- Proszę. – Ułożyłem je w kolejności na stojaku. – Odczytaj najpierw główną melodię.
Chłopiec przyglądał się chwilę pierwszej pięciolinii.
- Nie wydaje się jakoś szczególnie trudna.
- Alex, piękno tego utworu nie polega na technice.- Powiedziałem ojcowskim tonem.- Cały sekret tkwi w tym, ile serca włożysz w jego wykonanie.
- Niewiele serca mi zostało dla Mozarta. Prawie całe dałem tobie.
Znów stał się poważny i zbolały, jakby faktycznie jego serce było moje.
- W takim razie – wyszeptałem- zagraj to dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz