Klumhof, czerwiec 1940 roku.
Padał deszcz. Czekałem na swój przydział jedzenia. Czy
raczej tego, co z założenia miało nim być.
- Co, żydowska kurewko? W domu nie było takiego dobrego
żarcia, nie?
Jeden z niemieckich dowódców napluł do miski mężczyzny
stojącego przede mną. Nie zwracałem uwagi na to, co się wokół mnie działo.
Zobojętniałem, pozbawiono mnie jakichkolwiek ludzkich uczuć. Dostałem swoją
porcję i usiadłem przy jednym z chybocących się stolików w kantynie.
- Ładny mamy dzisiaj dzień, nieprawdaż? – Zapytał mnie
oficer Baumhoff, jak poznałem go
z plakietki.
z plakietki.
- Oczywiście, panie oficerze. – Odpowiedziałem cicho.
- A nikt cię, kutasie, nie nauczył, że nie wypada
siedzieć na dupie jak rozmawiasz z ważniejszym? – Walnął mnie kolbą pistoletu w
skroń. – A teraz jeszcze raz! Jaki mamy dzisiaj dzień?
- Ładny, panie oficerze. – Powiedziałem tak głośno, jak
pozwał mi zesztywniały język.
- Pójdziesz z nami, żydku. Ktoś bardzo ważny przyjechał
zobaczyć, jak się
sprawujecie. - Chwycił mnie za łokieć i brutalnie poderwał do góry. – Nie bój się. Nie będziesz sam. Jesteś w grupie wybranych.
sprawujecie. - Chwycił mnie za łokieć i brutalnie poderwał do góry. – Nie bój się. Nie będziesz sam. Jesteś w grupie wybranych.
Musiałem pójść z nimi, czy chciałem czy nie. Zostawiłem
kromkę chleba na stole i popatrzyłem na nią tęsknym wzrokiem. Nie czekała
długo, zanim znalazła nowego właściciela.
Oficer Baumhoff wyprowadził mnie na główny plac. Na
środku zebrana była spora grupa więźniów. Przed nimi stali oficerowie i
dowódcy. Jeden z nich wyglądał wyjątkowo paradnie. Wywnioskowałem, że musi być
z bliższego otoczenia Wodza. Baumhoff wepchnął mnie w tłum wychudzonych ojców, braci,
mężów. Sam nie wyglądałem najlepiej, nie było to dla mnie bynajmniej sprawą
wysokiej rangi.
- Kochani żydzi! – Przemówił dowódca, który na kantynie
pilnował przydziału posiłków. – Mamy dzisiaj zaszczyt gościć niezwykle ważną
osobistość. Pan Alexander Heckmann przyszedł zobaczyć, czy się czegoś
nauczyliście przez ten krótki pobyt w naszym ośrodku rekreacyjnym. – Wszyscy
zaśmiali się głośno, a dowódca był wyraźnie ucieszony tak entuzjastyczną
reakcją.
Jednak się
spotkaliśmy. Alexander się nie zmienił. Nadal miał poważny wyraz twarzy i
smutne oczy. Ciekawe, czy jego uśmiech jest taki, jak był kiedyś.
- A ty, coś taki zamyślony? – Jeden z nich ruszył w moim
kierunku, powłócząc nogami od niechcenia. – Wystąp!
Posłusznie wykonałem rozkaz. Stanąłem przed nimi i
utkwiłem spojrzenie w Alexandrze. Chciałem, żeby dał mi najmniejszy znak, że
mnie pamięta. A on uporczywie uciekał przed moim wzrokiem.
- Panie żydku! Dlaczego tak się pan, kurwa, gapi na pana
Heckmanna? – Wrzasnął któryś z obstawy oficerów.
Nie miałem zamiaru nic mówić. Każda odpowiedź byłaby zła.
- Teraz zgramy w loterię!
Każdy wiedział czym jest owa loteria. Instynktownie
ustawiliśmy się w rzędzie i czekaliśmy. Nigdy nie myślałem, co się stanie. Nie
miałem nic, co mógłbym stracić. Jedyny powód, dla którego codziennie się
budziłem stał przede mną, ale był nieosiągalny.
- No, ścierwa! Pod ścianę!
Ledwo odrywając stopy od ziemi przesunęliśmy się pod
ceglany mur.
- W tył zwrot!
Odwróciliśmy się. Oparłem czoło o cegły pokryte warstwą
zaschniętej krwi.
- Czekajcie, czekajcie. – Słyszałem, że którys z nich
zaczął przechadzać się szurając obcasami. – Ładnie to tak, skurwysyny, stać z
wypiętą do nas dupą?
Padł pierwszy strzał. Mężczyzna stojący koło mnie nie
żył. Będę następny.
- Numer 9874. Wystąp!
To mój numer.
Wolno odwróciłem się twarzą do sztabu i wyszedłem krok
przed szereg.
- Ty, żydzie dostąpisz zaszczytu zakończenia swojego
marnego żywota z ręki pana Heckmanna. – Baumhoff ukłonił się nisko przed Alexandrem. Nigdy nie
myślałem, że jego dłoń, która niedawno trzymała moją, zaraz naciśnie spust. –
Masz jakieś ostatnie życzenie? Może pożegnalna piętka chleba, co?
Znowu salwa gromkiego śmiechu. Chciałem myśleć tylko o
tym, jak bardzo kocham Alexa. Nadal go kocham.
Zrobiłem jeszcze kilka niepewnych kroków w jego stronę. Dzielił nas
dystans wyciągniętej ręki. Uniosłem głowę , żeby spojrzeć na jego twarz.
- Alexandrze, kocham cię. – Szepnąłem. Spierzchniętymi
ustami ucałowałem jego gładkie wargi.
Zimna lufa pistoletu dotknęła mojego czoła. – Nie
oczekuję, że będziesz mnie pamiętał. – Jego ręka drżała.
- Ciągnij, kurwa, za ten spust!
Padł strzał. Zlała
mnie fala zimna. Nie czułem bólu.
Byłem szczęśliwy,
że to On mnie zabił.
~*~
Dwa dni później,
posiadłość Heckmannów.
Zostałeś sam. Nie
masz odwagi prosić Boga o przebaczenie. Nawet on, Wszechmogący Ojciec, wypiera
się ciebie.
~*~
Krążyłeś bez celu po pokojach. Ojciec i matka umarli, dom
stał pusty. Nie było nikogo, kto mógłby się nim zająć.
Myślałeś, gdzie po śmierci idą ludzie dobrzy, a gdzie
źli. Myślałeś, gdzie On poszedł.
Wszedłeś po schodach na piętro. Pchnąłeś lekko drzwi swojej
sypialni. Zawiasy szczęknęły. Nieśmiało rozejrzałeś się po pomieszczeniu, jakby
należało ono do kogoś obcego. Wszystko stało na swoim miejscu. Podszedłeś do
łóżka. Pamiętałeś każdy szczegół, każde miejsce Jego dotyku.
Zszedłeś na dół, do pokoju muzycznego. Stanąłeś przed
regałem z nutami i odszukałeś „ Requiem”.
Otworzyłeś klapę
fortepianu, kartki ułożyłeś w kolejności. Pamiętasz tą szpadę, którą twój
ojciec chciał poderżnąć Mu gardło? Nadal wisi na ścianie. Wziąłeś ją czule w
dłoń, przycisnąłeś ostrze do nadgarstka. Pojawiła się kropla krwi. Powolnym ruchem
przeciągnąłeś po cienkiej skórze pierwszy raz, drugi, trzeci. Szkarłat splamił
twoją nieskazitelnie białą koszulę. Naciąłeś również prawy nadgarstek. Milcząc,
usiadłeś przy fortepianie. Twoje ciało powoli słabło. Zakrwawioną dłonią
przerzucałeś kartki. Tak, szukałeś „ Lacrimosy”. Obserwowałeś swoje palce
zostawiające na klawiaturze czerwone ślady. Grałeś, wiedząc, że twój czas się
kończy.
Lacrimosa dies illa…
Szeptałeś, łkając.
Que resurget ex favilla
Judicantus homo reus…
Twoje ciało ustępuje…
Huic ergo parce, Deus
Pie Jesu Domine…
Poddajesz się…
Dona eis Requiem
Amen.
~*~
Tłumaczenie :
Lacrimosa
O dniu jęku, o dniu szlochu
Kiedy z popielnego prochu
Człowiek winny stanie
Oszczędź go, o dobry Boże
Jezu nasz, i w zgonu porze
Daj mu wieczne spoczywanie.
O Boże, od dawna nie dane mi było przeczytać czegoś tak dobrego, gdyby dla przykładu szkolne lektury wyglądały w ten sposób piątka na świadectwie gwarantowana.Piękne po prostu piękne ;___;
OdpowiedzUsuń