poniedziałek, 14 października 2013

ODC. 1

To opowiadanie raczej odbiega od mojej "normalnej" twórczości, ale mam nadzieję, że wstrzeliłam się, choć po części, w Wasze gusta... OSTRZEŻENIE: sceny erotyczne ( dość obfite w opisy ), wulgaryzmy. A tego słuchajcie sobie podczas czytania: http://www.youtube.com/watch?v=goeOUTRy2es. Jedno z najlepszych dzieł Franciszka Liszta.
~ Cynthia 




Berlin, XX.YY. 1865 r.

- Za Beethovena!
- Nie mamy już czym wznosić toastu.
- Żaden problem- rzekł Nicolas i, pochwyciwszy dzban wina z sąsiedniego stolika, rzucił niedbale w stronę siedzących przy nim gości- Panowie raczą wybaczyć ma nieuprzejmość. Liczę, że koszty pokryją z własnej kieszeni. Taka okazja nie zdarza się na co dzień, prawda?
- Przepraszam, ale czy komuś się nie pomyliło?- Zapytał mężczyzna z miną sugerującą, że nie po raz pierwszy bezczelnie zabrano mu sprzed nosa jego trunek.- Za kogo się pan ma?
Nicolas, czując przemożną potrzebę zabawy w filozofa, podszedł do nich i przysiadł na ławie. - Za kogo się mam? Nigdy nad tym nie myślałem... Choć na chwilę obecną jestem, jakby to skromnie ująć, kimś, kogo panowie nigdy nie zrozumieją. Kimś ponad panami.
- I dlatego, gnojku- tu ułożony monsieur zapomniał o całym swoim obyciu- po prostu wziąłeś sobie moje wino z nadzieją, że za ciebie zapłacę, a ty będziesz mógł wznosić jakieś zasrane toasty za moje pieniądze?
- Tak, panie, właśnie tak myślałem.
Znowu, pomyślałem, znowu on. Raz, dwa, trzy. Dostał.
 - Uno momento, por favor- Nicolas podniósł się z podłogi, ręką tamując krwawienie ze złamanego nosa, który zdążył już niepokojąco obrzęknąć.- Panowie, chyba nie wyrównamy rachunków tutaj?- Mówiąc to rozejrzał się dookoła.- to przecież nie przystoi dżentelmenom.
- Ty pieprzony poligloto, za kogo się uważasz?! Jeśli będę miał ochotę, obiję ci gębę nawet na jednym z tych twoich durnych koncertów!- Monsieur darł się niemiłosiernie, podczas gdy ja modliłem się by Nicolas po prostu już nic nie mówił.
- Czyli jednak wiedzą panowie, kim jestem i dlaczego uważam się za lepszego od panów, hm?- Za dużo. O jedno zdanie za dużo. Wiedziałem. Nie znasz granicy.
- Lepszy ode mnie i Beinhoffa, tak?- Twarz mężczyzny, teraz koloru purpury, wykrzywiona była w nieznośnym grymasie.- Zdaje się, że ty psie, nie wiesz, kim jesteśmy. Dzięki nam, takie ścierwo jak wy może grać te całe swoje Beethoveny i Mozarty.
- Perdone, señores. Mnie obrażać możecie, ale od Beethovena i Mozarta proszę trzymać się z daleka, by nie zbrukać ich swoimi klejącymi się łapami.
O dwa zdania za dużo, Nicolasie. W twoim przypadku nigdy się nie mylę. Zaraz, za chwilę, tak. Znów dostałeś
Reszty nie widziałem. Może nie chciałem? Nie, po prostu znałem ten scenariusz. Wyszedłem z karczmy, chwilę poczekam przed. Tak jak myślałem. Dwóch trzyma cię pod pachę i wywleka za drzwi. Upokarzające, nie sądzicie? Nie mam najmniejszej ochoty na to patrzeć. Rutyna jest zła, a to z pewnością można uznać za rutynę.
Wybaczcie, nie przedstawiłem się. Nathan. Lat dziewiętnaście. Obecnie... Cóż, obecnie jestem wiolonczelistą. Ostrzegli mnie, że płaca jest, jaka jest i nie należy do najlepszych. Czy robię coś oprócz tego? Nie. Muzyka nienawidzi wyrzeczeń, kocha za to być jedyną kobietą w życiu mężczyzny. Dlatego jestem sam. Choć może nie dlatego? Muzyka jedyną kobietą. Jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie.
                                               ***   
- Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Więcej, więcej fletów
Próba. Kolejna. Która to już, trzecia z kolei? Nie, nie. Czwarta. Nicolas pokancerowany, ale palce ma całe. Dobrze.
- Raz, dwa, trzy. Stop! Panie Neumann.- Dyrygent ruszył swoje zwiędłe, lecz nadal żwawe ciało w kierunku Nicolasa i jego Sautera. - Nie przypominam sobie, żebym kazał panu grać tu legato, prawda?
- Ma pan do tego całkowite prawo, maestro. - Znowu zaczynasz, przyjacielu, tą swoją głupawą grę. - W tym wieku pański umysł może mieć problemy z kojarzeniem niektórych faktów z przeszłości.
Kochasz zabawiać publiczność, co? Ryk rozśmieszonej twoimi słowami gawiedzi buduje poczucie własnej wartości. Jednak nadal jesteś dzieckiem. Choć całe siedem lat starszy ode mnie to ciągle dzieciak.
- Darowałby sobie pan takie nieuprzejmości pod moim adresem, panie Neumann. Jeśli chce się pan bawić w muzykowanie, zapraszamy na kółko melomana. We wtorki o siedemnastej. - Cisza. Wszyscy wpatrzeni w Nicolasa, który tylko uśmiecha się delikatnie pod nosem. Czyżbyś nie wiedział, co powiedzieć, mistrzu?  
- Obawiam się, że będę musiał odmówić, maestro. - A jednak nie. - We wtorek o siedemnastej będę zajęty świętowaniem kolejnego udanego koncertu.
- Doprawdy?- Starzec zmarszczył brwi, przez co na jego twarzy pojawiło się jeszcze więcej bruzd.- A co by było, gdyby nie zagrał pan na następnym koncercie? Nadal byłby pan, panie Neumann, tak chętny do zabawy?
Doigrałeś się. Znowu o jedno zdanie za dużo. Jak zawsze.
- Mam rozumieć, że właśnie zostałem wyrzucony?- Twarz Nicolasa stężała. Wiedziałem, co się zacznie.
- Jeszcze nie. Na razie proszę potraktować to jako ostrzeżenie. - Dyrygent wykrzywił wargi w nieprzyjemnym uśmiechu.- Ostatnie.
 -Rozumiem, przepraszam. - Znów się pomyliłem. To, co miało się stać, nie nastąpiło. Usiadł spokojnie i wbił wzrok w klawisze Sautera. Zaskakujesz mnie, przyjacielu.
- Jako że pan Neumann przeprosił, jak mniemam, za przerwanie próby, kontynuujmy. Takt trzysta pięćdziesiąty. Raz, dwa, trzy.
Do końca nic a nic się nie odzywał. Grał, jak mu kazano, legato, staccato, piano, forte. Jednak przegrałeś. Ktoś cię utemperował.
Po próbach, głupich, bezsensownych, ciągnących się w nieskończoność, poszliśmy do pokoju na zapleczu. Poszliśmy, to znaczy ja, Bastian i Pan Neumann.
- Jak tam, kochanie, nie zdarła cię się jeszcze skóra z paluszków?- Bastian podszedł do mnie i lekko klepnął mój pośladek. - Pokaż, pokaż.
- Dałbyś sobie w końcu spokój.- Odtrąciłem jego wyciągniętą w moim kierunku dłoń. - Nie mówiłem ci, że twoje żarty nie są zabawne?
- Oczywiście, panie, bo ty jesteś największym mym autorytetem w dziedzinie komizmu.
- Jeśli macie zamiar się tak przepychać to, z łaski swojej, moglibyście dokończyć na zewnątrz?- Nicolas, Nicolas. Pierwszy raz widzę cię strapionego. Dziwny widok.
- A temu co? Staruszek cię dobił?- Zapytał Bastian, dobierając się do mojej porcji ciasta.
- Oczywiście!- Wykrzyknął Neumann. - Jeśli myślisz, że przejąłem się starczym gadaniem tego jełopa to się, do cholery, mylisz!
- Spokojnie, spokojnie. Jeszcze ktoś cię usłyszy, awanturniku.- Bastian wyszedł. Po moim cieście również nie ma śladu.
- Ty co, maluchu. Chciałbyś coś wiedzieć?- Nicolas obdarzył mnie takim spojrzeniem po raz pierwszy. W jego niebieskich, władczych oczach dostrzegłem coś, co nie pozwoliło mi na zadanie pytania. - Nie, w zasadzie nic nie chce wiedzieć. Chociaż, suma summarum może jest jedna rzecz. - Zaryzykowałem.
- Słucham.
- Dlaczego taki jesteś?- Kiedy zdałem sobie sprawę, że zabrzmiało to jak pytanie nadąsanego dziecka było już za późno. Pytanie padło i moje usta tego nie cofną.
- Taki, to znaczy jaki?- Jesteś dociekliwy. Wszystko utrudniasz, bo sam nie wiem, co mi w tobie nie pasuje. Wszystko. Ale to takie nieodpowiednie słowo.
- Nigdy nie wiesz, gdzie leży granica. A jeśli wiesz, to ją przekraczasz. Celowo?
- Tak. - Odrzekł po dłuższym namyśle.- Powiedziałbym nawet, że z premedytacją.
- Dlaczego?
- Nie mógłbyś zadawać nieco bardziej obfitych w treść pytań?
- Nie.
- Rozumiem. Dobrze, powiem ci, dlaczego. - Jego spojrzenie. Nie do zniesienia. Zimne, poważne. Nigdy wcześniej takie nie było. Czyżbym poruszył jakąś wrażliwą strunę? -Zawsze...
Nie dokończył. Nie dano mu dokończyć. Wpadł Bastian. Jak zawsze- czarny włos w nieładzie, koszula wystaje ze spodni, mucha odpięta dynda niechlujnie blisko rozpiętych guzików, a rozchylony kołnierz ukazuje mocno wystające obojczyki.
- Jeśli już decydujesz się zaszczycić nas swoja obecnością, to chociaż wyglądaj jak na mężczyznę przystało. - Nie powiem, żeby przeszkadzało mi jego niekompletne ubranie. Góra smokingu i kamizelka były gdzieś tu na fotelu. Ale nie na Bastianie. Wiedziałem jednak, że gdyby to Nicolas odezwał się pierwszy, atmosfera byłaby jeszcze bardziej gęsta i nieznośnie lepka. - Reszta pana ubrania, sir. - Podałem mu ją z najbardziej jadowitym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Ach, to tu to zostawiłem.- Zarzucił rozpiętą kamizelkę na rozpiętą koszulę. Całego dzieła dopełniła marynarka, również rozpięta, nałożona na pozostałe warstwy, przez co Bastian wyglądał tak odpychająco, jak tylko możliwe. Czuć było od niego przetrawione wino, czego wcześniej nie wywąchałem. - Nie poświęciłbyś mi chwili dziś wieczorem, Nathan?
- Ma inne zajęcia. Wiolonczelę chociażby. Haendel sam się nie zagra. - Neumann włączył się niespodziewanie do rozmowy.- Skoro tak bardzo potrzebujesz fizycznej bliskości to poszukaj sobie chłopca, który odda ci się za pięćdziesiąt fenigów. Podejrzewam, że nasz Nathan jest nieco bardziej ciasny, ale dla takiego dzikusa jak ty nie ma to większego znaczenia. - Dodał to cicho, tak cichutko, że ledwie go słyszałem. Jego głos ociekał pogardą. Wzdrygnąłem się.
- Nie wiem, co cię dzisiaj dopadło. Nie chcę wiedzieć. Ale nie pozwolę, żeby taki kundel, jak ty, marny pijaczyna, mówił do mnie w ten sposób.- Bastian znalazł się przy nim jednym wielkim susem. Chwycił go za przód koszuli i splunął na jego twarz. - Jestem miły. Ale do czasu. - Wyszedł.
- Dlaczego to powiedziałeś?
- Znów zaczynasz z tymi lakonicznymi pytaniami?- Kątem oka widziałem, jak Nicolas wyciera chusteczką ślinę Bastiana z policzka. - Uratowałem ci dupę w jak najbardziej dosłownym znaczeniu. Ciesz się.
Wybacz, przyjacielu, ale na chwilę obecną mam cię dość. Nie pożegnam się z tobą. Po prostu wyjdę. Nie wiesz gdzie jest granica.
                                                                ***
- Bastian?- Zrobiłem to. Poszedłem przeprosić w imieniu głupka.- Bastian, cholera, otwórz te drzwi! Ile każesz mi jeszcze stać?
- Tak długo, jak będzie trzeba. -W końcu otworzyłeś, łaskawco.- Czego chcesz mały?
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem mały.- Wepchnąłem się do środka nie czekając na pozwolenie, którego prawdopodobnie i tak bym nie uzyskał.- Przyszedłem... wiesz po co.
 - Wiem, ale chcę to usłyszeć z twoich ust, kochanie.
- Jesteś okropny.- Zacząłem. - To nie ja cię tak potraktowałem, więc teoretycznie nie powinno mnie tu być. Nie wystarczy ci, że przyszedłem odpokutować winy tej nędznej istoty?
- Nie.- Odpowiedział. Nie patrzył na mnie. Przebierał się stojąc koło łóżka. Zupełnie nie przejmował się moją obecnością i faktem, że widzę każdy szczegół jego nagiego ciała.- Nigdy nie widziałeś innego mężczyzny w negliżu?- Na moment odwrócił się w moim kierunku. Stał do mnie frontem. Frontem.
- Przepraszam, zagapiłem się. - Zdałem sobie sprawę, że był to najbardziej niefortunny dobór słów w całym moim krótkim życiu.
- Och, zagapiłeś się? Cóż, nic nie poradzę, kiedy dajesz mi tak wyraźne znaki. - Nie podchodź bliżej. Nie, nie, nie. Stój.
- Nie dokładnie to miałem na myśli.- Próbowałem wyjaśnić to okrutne nieporozumienie, ale nie mogłem zebrać myśli skupionych na odpychaniu jego nachalnych, chudych rąk. - Bastian proszę, przestań. Zacznę krzyczeć.
- Zaczniesz krzyczeć? - Śmiech. Niepokojący, niezdrowy.- I co powiesz tym, którzy przyjdą? Dotykał mnie mężczyzna i nie potrafiłem się obronić? A co z twoją dumą, która tak chronisz? Gdzie ona się wtedy podzieje?- Skończywszy wypowiadać słowa, które zabiły moja wolę walki, posadził mnie na łóżku. Ogromnym, przynajmniej dla dwóch osób. Jego blade usta przylgnęły do mojej klatki piersiowej. Zimne, kościste dłonie jednym sprawnym, wyuczonym ruchem wsunęły się pod bieliznę. Zamknąłem oczy, próbując powstrzymać łzy, które gromadziły się pod powiekami. Zebrałem resztki sił i spróbowałem go odepchnąć.
- Co sobie myślałeś, ty mała dziwko? - Odkleił się ode mnie na moment, by spojrzeć mi w oczy. - Masz chyba odpokutować winy swojego kompana, co?
Chwila, przez którą myślałem, co powinienem zrobić, zdawała się być wiecznością. Zrobisz to teraz albo koniec, pomyślałem i zanim w pełni zaakceptowałem swój plan, moja pięść pomknęła w kierunku twarzy mężczyzny.
- KURWA! - Krzyk wypełnił cały pokój. Zamknąłem oczy. Nie chciałem wiedzieć efektów. - Ty skurwielu!
Rozchyliłem powieki tylko po to, by zobaczyć jak otwarta dłoń Bastiana zmierza ku mojej twarzy i zderza się z policzkiem. Poczułem piekący ból i słony, metaliczny posmak w ustach.
- Obiecuję, że jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, utnę ci kutasa i wsadzę go w twoją własną, rozepchaną dupę. - Wysyczał, po czym zaczął obdzierać mnie z pozostałości garderoby. Nie śmiałem się sprzeciwić. Po porostu leżałem i modliłem się, żeby nie uronić ani jednej łzy.
- Ho, ho, jaki ładny widoczek.- Wyśpiewał, brutalnie rozchylając moje nogi. Jego palce wbijały się w moje uda, pozostawiając czerwone ślady.- Chyba powinienem przeprosić.
- Z-za co?- Zapytałem drżącym ze wstydu głosem, za wszelką cenę starając się nie patrzeć mu w oczy.
- Jak to, za co, malutki? - Bastian wyszczerzył zęby, piękne, białe, równe zęby w przesłodzonym uśmiechu.- Za to, co powiedziałem o twojej rozepchanej dupce. Wygląda na to, że jeszcze nikt nie dostąpił zaszczytu spenetrowania najmłodszego koncertmistrza sekcji wiolonczel w całym Berlinie.
- O-oczywiście, że nie! - Wykrzyknąłem.
- Nie wyglądasz na takiego, co lubi kobiety, wiesz? - Zanim zdążyłem pomyśleć nad odpowiedzią, chuda dłoń o smukłych, lecz silnych palcach mistrza skrzypiec Berlińskiej Orkiestry Symfonicznej chwyciła moją męskość i zaczęła się poruszać w górę, w dół, naprzemiennie przyspieszając i zwalniając.  Boże, błagam spraw bym był niemy, żeby żaden dźwięk nie opuścił moich ust. Błagam!-  Wolisz czuć w sobie mężczyznę niż mieć w dłoni kobiece piersi, prawda?
Słona, ciepła ciecz ponownie wypełniła moje usta.
- Hej, kochanie, nie rób sobie knebla z łapki, bo się pokaleczysz.- Bastian skrępował moje ręce swoim krawatem i przywiązał do ramy łóżka. - Oj, już to zrobiłeś. Jesteś masochistą?
- N-nie... aa-h! Nie je... AAA-H!!!
Nie zdążyłem dokończyć. To, co się we mnie znalazło z pewnością nie było palcami Bastiana. Było zimne i twarde. Czułem to za każdym razem, gdy moje mięśnie kurczowo zaciskały się wokół przedmiotu.
- Boże, Bastian! B-błagam... Aa! Błagam przestań! - Ból był jedynym odczuciem towarzyszącym tej " zabawie". Nie miałem siły dłużej powstrzymywać łez, pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Mężczyzna, którego w pewien sposób szanowałem, nawet mogłem nazwać go swoim przyjacielem...
- Twoje ciało i umysł chyba nie za dobrze się dogadują, hm?- Zapytał gładząc mnie po policzku zakrwawioną dłonią. Czy to moja krew? - Ty krzyczysz, że nie chcesz, ale z drugiej strony najwyraźniej nie jest ci tak źle, co? TA część ciebie raczej nie kłamie. - Rzekł słodkim tonem, przeciągając samogłoski, po czym gwałtownie pchnął zabawkę w moje wnętrze, znacznie głębiej niż dotychczas. Nie, nie mogę krzyczeć. Nie krzycz, nie krzycz, nie krzycz!- Oj, oj. Wiesz, jak pozwolisz sobie nieco pojęczeć, będzie ci lepiej. Zobaczysz, kochanie.
Nie dane mi było nawet zastanowić się czy jęczeć, czy nie. Bastian szybkim ruchem wyszarpnął ze mnie drewniany przedmiot o wygładzonych krawędziach. Cały zbroczony krwią. Jęk sam przedarł się przez moje wargi, a ciało wygięło się wstrząśnięte bólem. Mężczyzna sprawnie obrócił mnie na brzuch, wyginając jednocześnie skrępowane krawatem ręce. W pewnym sensie cieszyłem się z takiego położenia- ani on nie widział mojej twarzy ani ja jego.
- Cóż, chyba nie ma na co czekać, co, kochanie? - Chwycił mnie w pasie oburącz i podciągnął moje biodra do góry. - Tyle razy chciałem to zrobić. - Powiedział raczej do siebie, niż do mnie i uderzył mnie w pośladek. - Kobiety... kto ich, kurwa potrzebuje? - Kolejne uderzenie, które odczułem mocniej od poprzedniego.- Prawdziwym ideałem jest to, co przed sobą widzę. Młode ciało, jeszcze takie delikatne, wąskie biodra... - Jego język leniwie przesuwał się po linii mojego kręgosłupa, od karku docierając coraz niżej, niżej w okolice lędźwi.- Wiesz, nie zamieniłbym cię na żadnego innego chłopca, kochanie. Zaczynamy koncert.
To, co teraz się we mnie znalazło nie było ani palcami ani żadną zabaweczką. Z każdym kolejnym pchnięciem ciepło dochodziło coraz dalej.
- Ah... Aaa-ah ! Bastian prze-...przestań! Aaa-h... nie- nie mogę... Mmm! N-nie mogę dłużej!
- Tyle lat. Tyle lat cię, kurwa kochałem! A ty nic! - Starałem się usłyszeć jego słowa zagłuszane moimi krzykami i jego pomrukami.- Dlatego t- teraz nie mogę kochać cię w normalny sposób!
Kilka ostatnich przyspieszonych pchnięć, kilka moich głośniejszych jęków i jego mruknięć. Koścista dłoń chwytająca moje włosy w chwili, gdy dochodził w moim wnętrzu. Lepkie ciepło zalewające wnętrzności, by spłynąć po moich udach, gdy wyjmował ze mnie swoją męskość. I on, kładący się obok mnie, jak gdyby nic się nie stało.
- Nie doszedłeś, prawda?
- Nie. - Nuta rozczarowania pobrzmiewająca w jego głosie sprawiła, że przez moment chciałem go... przytulić?- Nie sądzę, żeby orgazm mógł być efektem gwałtu.
- Słyszałeś, co ci powiedziałem?
- Tak, słyszałem. Przepraszam. Jeśli mogę ci jakoś to wynagrodzić... Nie poświęcając przy tym mojego ciała, to zrobię to.
- Boże, po tym wszystkim, przepraszasz mnie i pytasz jak możesz mi to wynagrodzić?! Jesteś taki głupi! Kurwa! - Dostrzegłem łzę spływającą po jego policzku.- Kurwa! Nic nie rozumiesz!
Faktycznie. Nic nie rozumiem. Nie chcę rozumieć.
- Boże, gdybym tylko mógł cię teraz pocałować. - Płakał.- Ja... ja mógłbym wtedy umierać! - Okropnie płakał. Nie mogłem tego słuchać. Zebrałem resztkę siły, podparłem się na łokciach, nie zważając na potworny ból.
- Odsłoń twarz.
Rozchyliwszy lekko dłonie posłał mi zbolałe spojrzenie. Nachyliłem się nad nim, odgarnąłem czarne włosy z jego czoła i musnąłem je wargami.
- Kocham cię, Nathan.
Nic nie powiedziałem. To takie do mnie podobne. Po prostu wstałem z łóżka tak szybko, jak pozwoliło mi obolałe ciało, zebrałem swoje ubrania i zostawiłem go samego. Przepraszam, ale nie czuję do ciebie nic. Już nie czuję. Właśnie zgasło ostatnie uczucie, jakie dla ciebie miałem.
Potem nic nie myślałem, ubrałem się pospiesznie i wyszedłem na ulicę. Szedłem, chwiejąc się, próbując za wszelką cenę skupić uwagę na czymkolwiek, oprócz bólu. "Nie dam rady" natarczywie krążyło w moim umyśle. Nie dałem. Oparłem dłonie na ścianie jednego z obskurnych budynków, by po chwili osunąć się na kolana.

-Ha, dzisiejszą noc też spędzisz poza domem.- Sam zaśmiałem się ze swojej żałosnej sytuacji i pochłonęła mnie zimna, niema ciemność.

Przypisy: 
monsieur ( fr. )- pan 
Uno momento, por favor ( hiszp.)- Momencik, proszę.
Perdone, señores ( hiszp.)- Przepraszam, panowie.
Sauter- popularna w XIX w. marka fortepianów
legato, staccato- określenia w muzyce, wskazują sposób gry
piano, forte- określenia dynamiki w muzyce


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz