To opowiadanie raczej odbiega od mojej "normalnej" twórczości, ale mam nadzieję, że wstrzeliłam się, choć po części, w Wasze gusta... OSTRZEŻENIE: sceny erotyczne ( dość obfite w opisy ), wulgaryzmy. A tego słuchajcie sobie podczas czytania:
http://www.youtube.com/watch?v=goeOUTRy2es. Jedno z najlepszych dzieł Franciszka Liszta.
~ Cynthia
Berlin, XX.YY. 1865 r.
- Za Beethovena!
- Nie mamy już czym wznosić toastu.
- Żaden problem- rzekł Nicolas i, pochwyciwszy dzban wina
z sąsiedniego stolika, rzucił niedbale w stronę siedzących przy nim gości-
Panowie raczą wybaczyć ma nieuprzejmość. Liczę, że koszty pokryją z własnej
kieszeni. Taka okazja nie zdarza się na co dzień, prawda?
- Przepraszam, ale czy komuś się nie pomyliło?- Zapytał
mężczyzna z miną sugerującą, że nie po raz pierwszy bezczelnie zabrano mu
sprzed nosa jego trunek.- Za kogo się pan ma?
Nicolas, czując przemożną potrzebę zabawy w filozofa,
podszedł do nich i przysiadł na ławie. - Za kogo się mam? Nigdy nad tym nie
myślałem... Choć na chwilę obecną jestem, jakby to skromnie ująć, kimś, kogo
panowie nigdy nie zrozumieją. Kimś ponad panami.
- I dlatego, gnojku- tu ułożony monsieur zapomniał o
całym swoim obyciu- po prostu wziąłeś sobie moje wino z nadzieją, że za ciebie
zapłacę, a ty będziesz mógł wznosić jakieś zasrane toasty za moje pieniądze?
- Tak, panie, właśnie tak myślałem.
Znowu, pomyślałem, znowu on. Raz, dwa, trzy. Dostał.
- Uno momento, por
favor- Nicolas podniósł się z podłogi, ręką tamując krwawienie ze złamanego
nosa, który zdążył już niepokojąco obrzęknąć.- Panowie, chyba nie wyrównamy
rachunków tutaj?- Mówiąc to rozejrzał się dookoła.- to przecież nie przystoi
dżentelmenom.
- Ty pieprzony poligloto, za kogo się uważasz?! Jeśli
będę miał ochotę, obiję ci gębę nawet na jednym z tych twoich durnych
koncertów!- Monsieur darł się niemiłosiernie, podczas gdy ja modliłem się by
Nicolas po prostu już nic nie mówił.
- Czyli jednak wiedzą panowie, kim jestem i dlaczego
uważam się za lepszego od panów, hm?- Za dużo. O jedno zdanie za dużo.
Wiedziałem. Nie znasz granicy.
- Lepszy ode mnie i Beinhoffa, tak?- Twarz mężczyzny,
teraz koloru purpury, wykrzywiona była w nieznośnym grymasie.- Zdaje się, że ty
psie, nie wiesz, kim jesteśmy. Dzięki nam, takie ścierwo jak wy może grać te
całe swoje Beethoveny i Mozarty.
- Perdone, señores. Mnie obrażać możecie, ale od Beethovena
i Mozarta proszę trzymać się z daleka, by nie zbrukać ich swoimi klejącymi się
łapami.
O dwa zdania za dużo, Nicolasie. W twoim przypadku nigdy
się nie mylę. Zaraz, za chwilę, tak. Znów dostałeś
Reszty nie widziałem. Może nie chciałem? Nie, po prostu znałem
ten scenariusz. Wyszedłem z karczmy, chwilę poczekam przed. Tak jak myślałem.
Dwóch trzyma cię pod pachę i wywleka za drzwi. Upokarzające, nie sądzicie? Nie
mam najmniejszej ochoty na to patrzeć. Rutyna jest zła, a to z pewnością można
uznać za rutynę.
Wybaczcie, nie przedstawiłem się. Nathan. Lat
dziewiętnaście. Obecnie... Cóż, obecnie jestem wiolonczelistą. Ostrzegli mnie,
że płaca jest, jaka jest i nie należy do najlepszych. Czy robię coś oprócz
tego? Nie. Muzyka nienawidzi wyrzeczeń, kocha za to być jedyną kobietą w życiu
mężczyzny. Dlatego jestem sam. Choć może nie dlatego? Muzyka jedyną kobietą.
Jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie.
***
- Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Więcej, więcej fletów
Próba. Kolejna. Która to już, trzecia z kolei? Nie, nie.
Czwarta. Nicolas pokancerowany, ale palce ma całe. Dobrze.
- Raz, dwa, trzy. Stop! Panie Neumann.- Dyrygent ruszył
swoje zwiędłe, lecz nadal żwawe ciało w kierunku Nicolasa i jego Sautera. - Nie
przypominam sobie, żebym kazał panu grać tu legato, prawda?
- Ma pan do tego całkowite prawo, maestro. - Znowu
zaczynasz, przyjacielu, tą swoją głupawą grę. - W tym wieku pański umysł może
mieć problemy z kojarzeniem niektórych faktów z przeszłości.
Kochasz zabawiać publiczność, co? Ryk rozśmieszonej
twoimi słowami gawiedzi buduje poczucie własnej wartości. Jednak nadal jesteś
dzieckiem. Choć całe siedem lat starszy ode mnie to ciągle dzieciak.
- Darowałby sobie pan takie nieuprzejmości pod moim
adresem, panie Neumann. Jeśli chce się pan bawić w muzykowanie, zapraszamy na
kółko melomana. We wtorki o siedemnastej. - Cisza. Wszyscy wpatrzeni w
Nicolasa, który tylko uśmiecha się delikatnie pod nosem. Czyżbyś nie wiedział,
co powiedzieć, mistrzu?
- Obawiam się, że będę musiał odmówić, maestro. - A
jednak nie. - We wtorek o siedemnastej będę zajęty świętowaniem kolejnego
udanego koncertu.
- Doprawdy?- Starzec zmarszczył brwi, przez co na jego
twarzy pojawiło się jeszcze więcej bruzd.- A co by było, gdyby nie zagrał pan
na następnym koncercie? Nadal byłby pan, panie Neumann, tak chętny do zabawy?
Doigrałeś się. Znowu o jedno zdanie za dużo. Jak zawsze.
- Mam rozumieć, że właśnie zostałem wyrzucony?- Twarz
Nicolasa stężała. Wiedziałem, co się zacznie.
- Jeszcze nie. Na razie proszę potraktować to jako
ostrzeżenie. - Dyrygent wykrzywił wargi w nieprzyjemnym uśmiechu.- Ostatnie.
-Rozumiem,
przepraszam. - Znów się pomyliłem. To, co miało się stać, nie nastąpiło. Usiadł
spokojnie i wbił wzrok w klawisze Sautera. Zaskakujesz mnie, przyjacielu.
- Jako że pan Neumann przeprosił, jak mniemam, za
przerwanie próby, kontynuujmy. Takt trzysta pięćdziesiąty. Raz, dwa, trzy.
Do końca nic a nic się nie odzywał. Grał, jak mu kazano,
legato, staccato, piano, forte. Jednak przegrałeś. Ktoś cię utemperował.
Po próbach, głupich, bezsensownych, ciągnących się w
nieskończoność, poszliśmy do pokoju na zapleczu. Poszliśmy, to znaczy ja,
Bastian i Pan Neumann.
- Jak tam, kochanie, nie zdarła cię się jeszcze skóra z
paluszków?- Bastian podszedł do mnie i lekko klepnął mój pośladek. - Pokaż,
pokaż.
- Dałbyś sobie w końcu spokój.- Odtrąciłem jego
wyciągniętą w moim kierunku dłoń. - Nie mówiłem ci, że twoje żarty nie są
zabawne?
- Oczywiście, panie, bo ty jesteś największym mym
autorytetem w dziedzinie komizmu.
- Jeśli macie zamiar się tak przepychać to, z łaski
swojej, moglibyście dokończyć na zewnątrz?- Nicolas, Nicolas. Pierwszy raz
widzę cię strapionego. Dziwny widok.
- A temu co? Staruszek cię dobił?- Zapytał Bastian,
dobierając się do mojej porcji ciasta.
- Oczywiście!- Wykrzyknął Neumann. - Jeśli myślisz, że
przejąłem się starczym gadaniem tego jełopa to się, do cholery, mylisz!
- Spokojnie, spokojnie. Jeszcze ktoś cię usłyszy,
awanturniku.- Bastian wyszedł. Po moim cieście również nie ma śladu.
- Ty co, maluchu. Chciałbyś coś wiedzieć?- Nicolas
obdarzył mnie takim spojrzeniem po raz pierwszy. W jego niebieskich, władczych
oczach dostrzegłem coś, co nie pozwoliło mi na zadanie pytania. - Nie, w
zasadzie nic nie chce wiedzieć. Chociaż, suma summarum może jest jedna rzecz. -
Zaryzykowałem.
- Słucham.
- Dlaczego taki jesteś?- Kiedy zdałem sobie sprawę, że
zabrzmiało to jak pytanie nadąsanego dziecka było już za późno. Pytanie padło i
moje usta tego nie cofną.
- Taki, to znaczy jaki?- Jesteś dociekliwy. Wszystko utrudniasz,
bo sam nie wiem, co mi w tobie nie pasuje. Wszystko. Ale to takie
nieodpowiednie słowo.
- Nigdy nie wiesz, gdzie leży granica. A jeśli wiesz, to
ją przekraczasz. Celowo?
- Tak. - Odrzekł po dłuższym namyśle.- Powiedziałbym
nawet, że z premedytacją.
- Dlaczego?
- Nie mógłbyś zadawać nieco bardziej obfitych w treść
pytań?
- Nie.
- Rozumiem. Dobrze, powiem ci, dlaczego. - Jego
spojrzenie. Nie do zniesienia. Zimne, poważne. Nigdy wcześniej takie nie było.
Czyżbym poruszył jakąś wrażliwą strunę? -Zawsze...
Nie dokończył. Nie dano mu dokończyć. Wpadł Bastian. Jak
zawsze- czarny włos w nieładzie, koszula wystaje ze spodni, mucha odpięta dynda
niechlujnie blisko rozpiętych guzików, a rozchylony kołnierz ukazuje mocno wystające
obojczyki.
- Jeśli już decydujesz się zaszczycić nas swoja
obecnością, to chociaż wyglądaj jak na mężczyznę przystało. - Nie powiem, żeby
przeszkadzało mi jego niekompletne ubranie. Góra smokingu i kamizelka były
gdzieś tu na fotelu. Ale nie na Bastianie. Wiedziałem jednak, że gdyby to
Nicolas odezwał się pierwszy, atmosfera byłaby jeszcze bardziej gęsta i
nieznośnie lepka. - Reszta pana ubrania, sir. - Podałem mu ją z najbardziej
jadowitym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Ach, to tu to zostawiłem.- Zarzucił rozpiętą kamizelkę
na rozpiętą koszulę. Całego dzieła dopełniła marynarka, również rozpięta,
nałożona na pozostałe warstwy, przez co Bastian wyglądał tak odpychająco, jak
tylko możliwe. Czuć było od niego przetrawione wino, czego wcześniej nie
wywąchałem. - Nie poświęciłbyś mi chwili dziś wieczorem, Nathan?
- Ma inne zajęcia. Wiolonczelę chociażby. Haendel sam się
nie zagra. - Neumann włączył się niespodziewanie do rozmowy.- Skoro tak bardzo
potrzebujesz fizycznej bliskości to poszukaj sobie chłopca, który odda ci się
za pięćdziesiąt fenigów. Podejrzewam, że nasz Nathan jest nieco bardziej
ciasny, ale dla takiego dzikusa jak ty nie ma to większego znaczenia. - Dodał
to cicho, tak cichutko, że ledwie go słyszałem. Jego głos ociekał pogardą.
Wzdrygnąłem się.
- Nie wiem, co cię dzisiaj dopadło. Nie chcę wiedzieć.
Ale nie pozwolę, żeby taki kundel, jak ty, marny pijaczyna, mówił do mnie w ten
sposób.- Bastian znalazł się przy nim jednym wielkim susem. Chwycił go za przód
koszuli i splunął na jego twarz. - Jestem miły. Ale do czasu. - Wyszedł.
- Dlaczego to powiedziałeś?
- Znów zaczynasz z tymi lakonicznymi pytaniami?- Kątem
oka widziałem, jak Nicolas wyciera chusteczką ślinę Bastiana z policzka. -
Uratowałem ci dupę w jak najbardziej dosłownym znaczeniu. Ciesz się.
Wybacz, przyjacielu, ale na chwilę obecną mam cię dość.
Nie pożegnam się z tobą. Po prostu wyjdę. Nie wiesz gdzie jest granica.
***
- Bastian?- Zrobiłem to. Poszedłem przeprosić w imieniu
głupka.- Bastian, cholera, otwórz te drzwi! Ile każesz mi jeszcze stać?
- Tak długo, jak będzie trzeba. -W końcu otworzyłeś,
łaskawco.- Czego chcesz mały?
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem mały.- Wepchnąłem się
do środka nie czekając na pozwolenie, którego prawdopodobnie i tak bym nie
uzyskał.- Przyszedłem... wiesz po co.
- Wiem, ale chcę
to usłyszeć z twoich ust, kochanie.
- Jesteś okropny.- Zacząłem. - To nie ja cię tak
potraktowałem, więc teoretycznie nie powinno mnie tu być. Nie wystarczy ci, że
przyszedłem odpokutować winy tej nędznej istoty?
- Nie.- Odpowiedział. Nie patrzył na mnie. Przebierał się
stojąc koło łóżka. Zupełnie nie przejmował się moją obecnością i faktem, że
widzę każdy szczegół jego nagiego ciała.- Nigdy nie widziałeś innego mężczyzny
w negliżu?- Na moment odwrócił się w moim kierunku. Stał do mnie frontem.
Frontem.
- Przepraszam, zagapiłem się. - Zdałem sobie sprawę, że
był to najbardziej niefortunny dobór słów w całym moim krótkim życiu.
- Och, zagapiłeś się? Cóż, nic nie poradzę, kiedy dajesz
mi tak wyraźne znaki. - Nie podchodź bliżej. Nie, nie, nie. Stój.
- Nie dokładnie to miałem na myśli.- Próbowałem wyjaśnić
to okrutne nieporozumienie, ale nie mogłem zebrać myśli skupionych na
odpychaniu jego nachalnych, chudych rąk. - Bastian proszę, przestań. Zacznę
krzyczeć.
- Zaczniesz krzyczeć? - Śmiech. Niepokojący, niezdrowy.-
I co powiesz tym, którzy przyjdą? Dotykał mnie mężczyzna i nie potrafiłem się
obronić? A co z twoją dumą, która tak chronisz? Gdzie ona się wtedy podzieje?-
Skończywszy wypowiadać słowa, które zabiły moja wolę walki, posadził mnie na
łóżku. Ogromnym, przynajmniej dla dwóch osób. Jego blade usta przylgnęły do
mojej klatki piersiowej. Zimne, kościste dłonie jednym sprawnym, wyuczonym
ruchem wsunęły się pod bieliznę. Zamknąłem oczy, próbując powstrzymać łzy,
które gromadziły się pod powiekami. Zebrałem resztki sił i spróbowałem go
odepchnąć.
- Co sobie myślałeś, ty mała dziwko? - Odkleił się ode
mnie na moment, by spojrzeć mi w oczy. - Masz chyba odpokutować winy swojego
kompana, co?
Chwila, przez którą myślałem, co powinienem zrobić,
zdawała się być wiecznością. Zrobisz to teraz albo koniec, pomyślałem i zanim w
pełni zaakceptowałem swój plan, moja pięść pomknęła w kierunku twarzy
mężczyzny.
- KURWA! - Krzyk wypełnił cały pokój. Zamknąłem oczy. Nie
chciałem wiedzieć efektów. - Ty skurwielu!
Rozchyliłem powieki tylko po to, by zobaczyć jak otwarta
dłoń Bastiana zmierza ku mojej twarzy i zderza się z policzkiem. Poczułem
piekący ból i słony, metaliczny posmak w ustach.
- Obiecuję, że jeśli jeszcze raz mi się sprzeciwisz, utnę
ci kutasa i wsadzę go w twoją własną, rozepchaną dupę. - Wysyczał, po czym
zaczął obdzierać mnie z pozostałości garderoby. Nie śmiałem się sprzeciwić. Po
porostu leżałem i modliłem się, żeby nie uronić ani jednej łzy.
- Ho, ho, jaki ładny widoczek.- Wyśpiewał, brutalnie
rozchylając moje nogi. Jego palce wbijały się w moje uda, pozostawiając
czerwone ślady.- Chyba powinienem przeprosić.
- Z-za co?- Zapytałem drżącym ze wstydu głosem, za
wszelką cenę starając się nie patrzeć mu w oczy.
- Jak to, za co, malutki? - Bastian wyszczerzył zęby,
piękne, białe, równe zęby w przesłodzonym uśmiechu.- Za to, co powiedziałem o
twojej rozepchanej dupce. Wygląda na to, że jeszcze nikt nie dostąpił zaszczytu
spenetrowania najmłodszego koncertmistrza sekcji wiolonczel w całym Berlinie.
- O-oczywiście, że nie! - Wykrzyknąłem.
- Nie wyglądasz na takiego, co lubi kobiety, wiesz? -
Zanim zdążyłem pomyśleć nad odpowiedzią, chuda dłoń o smukłych, lecz silnych
palcach mistrza skrzypiec Berlińskiej Orkiestry Symfonicznej chwyciła moją
męskość i zaczęła się poruszać w górę, w dół, naprzemiennie przyspieszając i
zwalniając. Boże, błagam spraw bym był
niemy, żeby żaden dźwięk nie opuścił moich ust. Błagam!- Wolisz czuć w sobie mężczyznę niż mieć w
dłoni kobiece piersi, prawda?
Słona, ciepła ciecz ponownie wypełniła moje usta.
- Hej, kochanie, nie rób sobie knebla z łapki, bo się
pokaleczysz.- Bastian skrępował moje ręce swoim krawatem i przywiązał do ramy
łóżka. - Oj, już to zrobiłeś. Jesteś masochistą?
- N-nie... aa-h! Nie je... AAA-H!!!
Nie zdążyłem dokończyć. To, co się we mnie znalazło z
pewnością nie było palcami Bastiana. Było zimne i twarde. Czułem to za każdym
razem, gdy moje mięśnie kurczowo zaciskały się wokół przedmiotu.
- Boże, Bastian! B-błagam... Aa! Błagam przestań! - Ból
był jedynym odczuciem towarzyszącym tej " zabawie". Nie miałem siły
dłużej powstrzymywać łez, pozwoliłem im spłynąć po policzkach. Mężczyzna,
którego w pewien sposób szanowałem, nawet mogłem nazwać go swoim
przyjacielem...
- Twoje ciało i umysł chyba nie za dobrze się dogadują,
hm?- Zapytał gładząc mnie po policzku zakrwawioną dłonią. Czy to moja krew? -
Ty krzyczysz, że nie chcesz, ale z drugiej strony najwyraźniej nie jest ci tak
źle, co? TA część ciebie raczej nie kłamie. - Rzekł słodkim tonem, przeciągając
samogłoski, po czym gwałtownie pchnął zabawkę w moje wnętrze, znacznie głębiej
niż dotychczas. Nie, nie mogę krzyczeć. Nie krzycz, nie krzycz, nie krzycz!-
Oj, oj. Wiesz, jak pozwolisz sobie nieco pojęczeć, będzie ci lepiej. Zobaczysz,
kochanie.
Nie dane mi było nawet zastanowić się czy jęczeć, czy
nie. Bastian szybkim ruchem wyszarpnął ze mnie drewniany przedmiot o
wygładzonych krawędziach. Cały zbroczony krwią. Jęk sam przedarł się przez moje
wargi, a ciało wygięło się wstrząśnięte bólem. Mężczyzna sprawnie obrócił mnie
na brzuch, wyginając jednocześnie skrępowane krawatem ręce. W pewnym sensie
cieszyłem się z takiego położenia- ani on nie widział mojej twarzy ani ja jego.
- Cóż, chyba nie ma na co czekać, co, kochanie? - Chwycił
mnie w pasie oburącz i podciągnął moje biodra do góry. - Tyle razy chciałem to
zrobić. - Powiedział raczej do siebie, niż do mnie i uderzył mnie w pośladek. -
Kobiety... kto ich, kurwa potrzebuje? - Kolejne uderzenie, które odczułem
mocniej od poprzedniego.- Prawdziwym ideałem jest to, co przed sobą widzę.
Młode ciało, jeszcze takie delikatne, wąskie biodra... - Jego język leniwie
przesuwał się po linii mojego kręgosłupa, od karku docierając coraz niżej,
niżej w okolice lędźwi.- Wiesz, nie zamieniłbym cię na żadnego innego chłopca,
kochanie. Zaczynamy koncert.
To, co teraz się we mnie znalazło nie było ani palcami
ani żadną zabaweczką. Z każdym kolejnym pchnięciem ciepło dochodziło coraz
dalej.
- Ah... Aaa-ah ! Bastian prze-...przestań! Aaa-h... nie-
nie mogę... Mmm! N-nie mogę dłużej!
- Tyle lat. Tyle lat cię, kurwa kochałem! A ty nic! -
Starałem się usłyszeć jego słowa zagłuszane moimi krzykami i jego pomrukami.-
Dlatego t- teraz nie mogę kochać cię w normalny sposób!
Kilka ostatnich przyspieszonych pchnięć, kilka moich
głośniejszych jęków i jego mruknięć. Koścista dłoń chwytająca moje włosy w
chwili, gdy dochodził w moim wnętrzu. Lepkie ciepło zalewające wnętrzności, by
spłynąć po moich udach, gdy wyjmował ze mnie swoją męskość. I on, kładący się
obok mnie, jak gdyby nic się nie stało.
- Nie doszedłeś, prawda?
- Nie. - Nuta rozczarowania pobrzmiewająca w jego głosie
sprawiła, że przez moment chciałem go... przytulić?- Nie sądzę, żeby orgazm
mógł być efektem gwałtu.
- Słyszałeś, co ci powiedziałem?
- Tak, słyszałem. Przepraszam. Jeśli mogę ci jakoś to
wynagrodzić... Nie poświęcając przy tym mojego ciała, to zrobię to.
- Boże, po tym wszystkim, przepraszasz mnie i pytasz jak
możesz mi to wynagrodzić?! Jesteś taki głupi! Kurwa! - Dostrzegłem łzę spływającą
po jego policzku.- Kurwa! Nic nie rozumiesz!
Faktycznie. Nic nie rozumiem. Nie chcę rozumieć.
- Boże, gdybym tylko mógł cię teraz pocałować. - Płakał.-
Ja... ja mógłbym wtedy umierać! - Okropnie płakał. Nie mogłem tego słuchać.
Zebrałem resztkę siły, podparłem się na łokciach, nie zważając na potworny ból.
- Odsłoń twarz.
Rozchyliwszy lekko dłonie posłał mi zbolałe spojrzenie.
Nachyliłem się nad nim, odgarnąłem czarne włosy z jego czoła i musnąłem je
wargami.
- Kocham cię, Nathan.
Nic nie powiedziałem. To takie do mnie podobne. Po prostu
wstałem z łóżka tak szybko, jak pozwoliło mi obolałe ciało, zebrałem swoje
ubrania i zostawiłem go samego. Przepraszam, ale nie czuję do ciebie nic. Już
nie czuję. Właśnie zgasło ostatnie uczucie, jakie dla ciebie miałem.
Potem nic nie myślałem, ubrałem się pospiesznie i
wyszedłem na ulicę. Szedłem, chwiejąc się, próbując za wszelką cenę skupić
uwagę na czymkolwiek, oprócz bólu. "Nie dam rady" natarczywie krążyło
w moim umyśle. Nie dałem. Oparłem dłonie na ścianie jednego z obskurnych
budynków, by po chwili osunąć się na kolana.
-Ha, dzisiejszą noc też spędzisz poza domem.- Sam
zaśmiałem się ze swojej żałosnej sytuacji i pochłonęła mnie zimna, niema
ciemność.
Przypisy:
monsieur ( fr. )- pan
Uno momento, por favor ( hiszp.)- Momencik, proszę.
Perdone, señores ( hiszp.)- Przepraszam, panowie.
Sauter- popularna w XIX w. marka fortepianów
legato, staccato- określenia w muzyce, wskazują sposób gry
piano, forte- określenia dynamiki w muzyce