Przepraszam z całego mojego ledwo bijącego ze zmęczenia serca, że tyle nie pisałam. Na szczęście i wena i czas powróciły! Odkładam matematykę i biorę wszelkie pisadła, jakie mam w domu.
Notka o generalnym zamyśle opowiadania: po przestudiowaniu " Leksykonu dewiacji seksualnych" zabieram się za umysły masochistów i sadystów. I zawieram tu całą moją życiową filozofię. Dziękuję kochanym Czytelnikom.
~ Cynthia
1.
Kiedyś myślałem, że mogę coś zmienić. Z
założenia każdy posiada pewną, mniej lub bardziej ograniczoną, moc decyzyjną. W
pewnych kwestiach nie istnieje jednak pojęcie „ mocy decyzyjnej”. Ciało i umysł
działają osobno, na własną rękę, a ty możesz jedynie próbować dostosować się do
któregoś z nich. Mój przypadek jest chyba wyjątkowo ekstremalny.
- Długo nikt cię porządnie nie rżnął, co? –
Mężczyzna stojący nade mną zdawał się odczuwać taką samą przyjemność z
dręczenia mnie, jaką ja czułem z racji bycia dręczonym.
- Ma pan rację. – powiedziałem służalczym
tonem. – Nikt nie sprawił mi wcześniej takiej przyjemności.
- Morda! – krzyknął, opryskując mnie
kropelkami śliny. – Pozwoliłem ci coś mówić?
- Proszę o wybaczenie.
Leżałem na kamiennej posadzce w „ pokoju dla
gości” podrzędnego klubu S&M. Facet, który się mną zajmował, był na tyle
zorientowany w temacie, że założył mi na oczy opaskę. Nie wiedziałem, jak
wyglądało pomieszczenie, w którym się znajduję, ani on.
- Twoja kobieta wie, co robisz po godzinach? –
zapytał z pogardą.
- Nie mam kobiety. – odparłem. – Nie gustuję w
nich.
- Aaa… - powiedział rozmarzonym głosem. – To
by wiele spraw znacznie ułatwiło. Gdzie pracujesz?
- W restauracji na Piątej Alei.
- Chyba kiedyś cię odwiedzę, co ty na to?
- Nie miałem jeszcze okazji pana zobaczyć. –
wyjęczałem najbardziej potulnie, jak potrafiłem.
- Nie martw się, na pewno mnie poznasz.
Krzyknąłem, kiedy bat smagnął mój pośladek.
Piekący ból rozlał się po całym udzie. Powtarzałem sobie w myślach, że zupełnie
mi się to nie podoba, że nie chcę, by mnie tak traktowano. Starałem się zmusić
moje ciało do współpracy, choć spotykało się to jedynie z oporem. Ucisk w
podbrzuszu rósł z każdym kolejnym uderzeniem. Jeśli teraz dojdę, to koniec.
Otrzymam ostateczne potwierdzenie faktu, któremu od dawna próbowałem
zaprzeczyć.
- I jak, podoba ci się? – mężczyzna podciągnął
mnie za związane ręce do góry.
- Tak.
Skończył równie szybko,
jak zaczął. Bez zbędnej czułości czy miłosnych rytuałów. Zaspokoił jedynie
swoją czysto zwierzęcą potrzebę, a ja byłem przedmiotem jednorazowego użytku.
Ani jemu, ani mnie nie zależało na bliskości. Musieliśmy dostać to, czego
brakowało naszym ciałom. Coś, co nie każdy jest w stanie dać. Nie należało zatem zbytnio wybrzydzać.
- Cóż, księżniczko, czas się zbierać. –
powiedział, po czym rozplątał sznur, którym związał mi ręce na czas naszej
zabawy.
Nie miałem siły lub odwagi podnieść się z
podłogi i ubrać. Myślałem o tym, co przed chwilą się skończyło. Dlaczego on
zachowywał się, jakby sadomasochistyczny seks z innym mężczyzną był czymś
zupełnie niewykraczającym poza ogólnie przyjętą normę?
- Żegnaj, przyjacielu. Jeszcze się zobaczymy.
Wyszedł. Drżącymi dłońmi zdjąłem opaskę z oczu
i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wydało mi się ładne. Nieco zaniedbane i
przesiąknięte dymem tanich papierosów. Nie paliłem i nie potrafiłem pojąć,
dlaczego ludzie to robią. Co im to dawało? To, co on mi dał?
- Ja pierdolę. – zakląłem. – Jestem
obrzydliwy.
Wstałem i podszedłem do popękanego lustra
wiszącego niepewnie na ścianie. Spojrzałem na swoje odbicie, nagie, zużyte.
Ogarnęła mnie całkowita bezsilność. Nie miałem władzy nad samym sobą. Jak
mogłem chcieć kontrolować cokolwiek innego? Zostałem z problemem sam, gdzieś na
środku pustego pola i nie mogłem się nigdzie ruszyć. Nie było punktu startu,
niczego, co wyjaśniałoby moje zachowanie.
Zmobilizowałem się do jak najszybszego
opuszczenia tego miejsca. Chciałem zostawić w nim cząstkę siebie odpowiedzialną
za cały brud. Pozbierałem ciuchy rozrzucone po pokoju i usiadłem na łóżku.
Materac okazał się nieprzyjemnie miękki, poszewki poduszek i kołdra upstrzone
były różnego rodzaju plamami. Nie wnikałem, z czego i na jakiej drodze
powstały. Ciekawiło mnie, ilu ludzi w tym właśnie pokoiku w piwnicy otrzymywało
tą koślawą namiastkę fizycznej jedności z innym człowiekiem. Ilu z nich było w
podobnym położeniu, jak ja? Założyłem spodnie i wygładziłem większe
zagniecenia. Kątem oka spojrzałem na drewnianą ramę i zawieszone na niej
przyrządy. Wahałem się przez moment zanim zdecydowałem się podejść bliżej i
przyjrzeć zakazanym przedmiotom. Znałem, czy raczej doświadczyłem działania,
jedynie kilku z nich. Wziąłem pejcz i obróciłem go parę razy. Zacisnąłem prawą
dłoń na rączce, wolną zaś wyciągnąłem przed siebie.
Smagnąłem skórzanymi rzemykami po
posiniaczonej skórze, ale jedyne, co czułem, to ból. Żadnej przyjemności czy
satysfakcji.
Skończyłem się ubierać i ostatni raz omiotłem
pomieszczenie wzrokiem chcąc się upewnić, czy nie zostało nic, co mogłoby
zdradzić moją tożsamość. Wszystko było w idealnym stanie. Wyszedłem,
przekręciłem klucz w zamku i oddałem go barmanowi. Posłał mi głupawy uśmiech i
zabrał się za wycieranie szklanek tłustą od brudu ścierką.
- Dobranoc. – rzuciłem na pożegnanie i, nie
oglądając się za siebie, wypadłem na ulicę. Wszystko, co nie powinno opuścić
budynku, zostało posłusznie w środku. Znowu byłem zwyczajnym sobą.
Spojrzałem na zegarek. Była dwudziesta trzecia
czterdzieści trzy i zostało mi siedem godzin do rozpoczęcia mojej zmiany w pracy.
Mimowolnie przypomniałem sobie, że mój towarzysz nocnych uciech pytał o moje
miejsce zatrudnienia. Co jeśli jutro przyjdzie? Skąd będę wiedział, że on, to
on skoro nie miałem okazji go zobaczyć.
- Nie myśl o nim, do kurwy nędzy. –
zdyscyplinowałem się.
Wybrałem okrężną drogę do domu i przekroczyłem
jego próg znacznie później, niż obliczyłem. Powiesiłem płaszcz na rozchybotanym
wieszaku, który pamiętał doskonale moje wczesne dzieciństwo i poszedłem do
kuchni. Otworzyłem lodówkę i stwierdziłem, że pójdę spać głodny. Brakuje mi
cholernego czasu, żeby zrobić zakupy.
Nie. Miałem czas, ale wykorzystałem go na
zaspokojenie innych potrzeb. Jakiekolwiek próby myślenia kończyły się dzisiaj
niepowodzeniem. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko położyć się we własnym
łóżku i czekać na nadejście snu. Powlokłem się do salonu i rozłożyłem kanapę.
Rozkoszowałem się zapachem świeżej pościeli i faktem, że nikt poza mną jej nie
używa. Zdjąłem koszulę i rzuciłem ją niedbale na stół. Rozpiąłem spodnie, które
zsunęły się po moich bladych nogach na dywan. Z ich kieszeni wypadła
pognieciona kartka. Schyliłem się, podniosłem ją i rozprostowałem.
- John Reed? – zaśmiałem się do siebie. – Tak
się nazywasz?
Złożyłem ją starannie z powrotem i odłożyłem
na stół, obok koszuli. Poczułem, że nagle stała się dla mnie nadspodziewanie ważna. Jedyne świadectwo
wydarzeń dzisiejszej nocy. Jedyny dowód na istnienie człowieka, który wiedział,
czego oczekuję. Ja znałem jego potrzeby, on znał moje. Połączyła nas więź
wzajemnego uzupełniania się.
Rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na pokryty
pajęczynami kurzu sufit. Zgasiłem lampę i wgramoliłem się pod puchową pierzynę.
John Reed. Wyobrażałem sobie, jak wygląda, gdzie pracuje, w jakim jest wieku.
Żałosne. Zachowywałem się jak durna nastolatka.
Pamiętałem każde smagnięcie bata, każde
miejsce, gdzie uderzył mnie swoją dłonią. Byłem jednocześnie obrzydzony i
zafascynowany.
Czy on o mnie też myśli?
Ja zasnąłem myśląc o nim.
2.
Stan, w którym z założenia miałem się
znajdować w nocy, z pewnością nie był snem. Znowu obudziłem się za wcześnie.
Ledwo rozchyliwszy powieki spojrzałem na budzik stojący koło łóżka. Pół godziny
przed zaplanowanym czasem. Cóż, najwyżej dłużej postoję pod prysznicem.
Niechętnie zepchnąłem z siebie kołdrę i zimne
powietrze na moment sparaliżowało moje ciało. Leżałem w pościeli, usiłując
przyzwyczaić się do nieznośnego chłodu. W końcu ożywiła się we nie owa dorosła
świadomość konieczności zarobkowania i uznałem, że nie mam czasu na rozczulanie
się nad sobą. Wstałem i powlokłem się do kuchni. Stanąłem przed lodówką,
przypomniałem sobie, dlaczego nie jadłem kolacji i zastanawiałem się dłuższą
chwilę czy powinienem ją otworzyć. I tak nic bym w niej nie znalazł. Próbowałem
się wewnętrznie przekonać, że nie jestem głodny. Z czystej wygody uwierzyłem i
zamiast czegokolwiek sycącego, zaparzyłem mocną kawę z resztki, która została w
puszce.
- Dzisiaj po robocie musisz iść do
spożywczego, stary. – gadałem sam do siebie.
Od pewnego czasu samotność, którą wcześniej
uwielbiałem, zaczęła mi przeszkadzać. Budziłem się sam, jadłem sam, spałem sam.
Denerwowało mnie nie bycie samemu, lecz cisza uderzająca we mnie ilekroć
wchodziłem do mieszkania.
Włączyłem radio, chcąc uciec od milczenia.
Słuchałem audycji poruszającej zupełnie trywialną kwestię i popijałem gęsty
napar, rozkoszując się ilością wolnego czasu.
Odstawiłem kubek na odbarwiony blat i
poszedłem do łazienki. Dzięki kawie zrobiło mi się nieco cieplej. Stanąłem na
wydeptanym dywaniku przed lustrem i przyjrzałem się swojej twarzy. Doskonale
obrazowała mój obecny stan. Była blada, niezdrowa, policzki zapadły się do
wewnątrz, choć to raczej z racji tego, że od dłuższego czasu, biorąc pod uwagę
żywienie, żyłem dość skromnie. Zdjąłem t- shirt, bokserki i rzuciłem zwiniętą z
ciuchów kulkę na pralkę. Objąłem się w pasie i dopiero teraz zauważyłem, jak
bardzo schudłem. Przyłożyłem dłoń do bladych żeber i patrzyłem na jej miarowe
unoszenie się. Widok czegoś tak równomiernego, stabilnego zazwyczaj mnie
uspokajał. W zasadzie byłem spokojny, dopóki nie spostrzegłem czerwonej bruzdy
ciągnącej się na długości całego boku aż do lędźwi. Pogodziłem się z
wydarzeniami dzisiejszej nocy, zaakceptowałem ich istnienie w mojej pamięci.
Nie spodziewałem się jednak, że pozostaną po niej tak żywe i widoczne ślady.
John Reed był tym, który za moją zgodą wyciągnął ze mnie resztki przyrodzonej i
niezbywalnej godności człowieka i zostawił je na sflaczałym materacu hotelowego
łóżka. Pozwoliłem innemu mężczyźnie w pełni się zdominować, przejąć kontrolę
nad swoim ciałem. Poczułem dreszcz podniecenia podobny do jednego z tych, które
sprawiły, że zachowywałem się przed nim jak kobieta. W tym momencie sam dla
siebie byłem najtańszą kurwą. Oddałem się jakiemuś facetowi i nie wziąłem za to
kasy? Nawet do kurwy nie mogę się porównać.
Choć, summa summarum, to nie był przypadkowy
mężczyzna. John Reed był inny. Jeszcze nie wiedziałem dlaczego, ale w pewnych
przypadkach intuicja po prostu nie zawodzi.
Atmosfera zdecydowane sprzyjała rozmyślaniu,
czas płyną zbyt szybko i zostało mi piętnaście minut, które mogłem poświęcić na
kąpiel. Zmuszony byłem umyć się szybciej niż chciałem i koniec końców nic nie
wyszło z próby pozbycia się wszelkich negatywnych emocji. Owinąłem się w
ręcznik i popędziłem do salonu przecinając lodowate powietrze.
- Kolejna sprawa na dzisiaj – tłumaczyłem
sobie – to udanie się do zarządcy i zawiadomienie go o awarii ogrzewania, bo
sam dupy nie ruszy.
Stałem przed szafą i starałem się znaleźć
najmniej pogniecioną koszulę. Zdjąłem jedną z wieszaka, założyłem i zawiedziony
stwierdziłem, że nie tylko tatuaż przebija się przez jej cienką tkaninę. Szrama
na boku również była widoczna. Zegar przypominał, że nie mam czasu na
zastanawianie się jak rozwiązać ten problem. Chwyciłem z krzesła torbę, ubrałem
płaszcz, szczelnie owinąłem się szalikiem i ruszyłem na przystanek. Miałem
nadzieję, że nikogo w pracy nie będzie interesowało, gdzie zdobyłem ową cudowną
bliznę.
Autobus przyjechał spóźniony i wypchany
ludźmi. Wsiadłem jako jedyny dodatkowy pasażer. Nienawidziłem stopniowego
zanikania mojej przestrzeni osobistej, której obszar robił się mniejszy z
każdym przystankiem położonym głębiej w mieście. Byłem oblepiony obcymi ciałami
ze wszystkich stron. Tym razem dziękowałem Bogu za kościstość i wzrost, dzięki
któremu moja głowa była znacznie wyżej od większości w dole.
Wysiadłem na przystanku naprzeciw centrum
handlowego i uniosłem głowę, by spojrzeć na ogromny zegar umieszczony na jego
frontowej ścianie. Wskazywał siódmą dwadzieścia cztery. Zostało mi
wystarczająco dużo czasu na wstąpienie do baru i posilenie się namiastką
śniadania. Skierowałem się ku
pierwszemu, jaki znajdował się na mojej drodze do roboty. Pchnąłem drzwi, które
ustąpiły dopiero po drugiej, mocniejszej próbie, i wszedłem do lokalu. Otoczyło
mnie przyjemne ciepło. Pomimo wczesnej godziny wewnątrz panował zgiełk. Ludzie
wpadali do środka i chwilę później wybiegali w pośpiechu. Zbliżyłem się do
lady, lecz zanim cokolwiek zamówiłem sprawdziłem stan swojego portfela. Tak jak
przewidziałem, było źle.
- Przepraszam! – zawołałem do jednej z
kelnerek. – Przyjmujecie karty?
- Przykro mi, ale terminal nie działa. –
odpowiedziała Azjatka, zajęta przygotowywaniem kanapki dla otyłego mężczyzny,
który z obleśnym uśmiechem na czerwonej, spoconej twarzy, przyglądał się
sprawnym ruchom jej drobnych dłoni.
Podziękowałem i wyszedłem. Za każdym razem,
kiedy nie miałem gotówki, czułem nierealną wyższość nad innymi. Dziwiło mnie, z
jak wielu podstawowych dóbr byłem w stanie zrezygnować.
Dotarłem w końcu do celu mojej codziennej
podróży. Minąłem wejście dla gości i poszedłem na tyły budynku, gdzie
znajdowały się obdrapane drzwi- wejście dla obsługi. Położyłem dłoń na klamce i
obejrzałem się przez ramię na parę młodych kelnerów, którzy stali przy zsypie
śmieci i całowali się. Kompletnie nie zdawali sobie sprawy z faktu, że są
obserwowani. Byli zaabsorbowani sobą nawzajem. W chwili, gdy dłoń wyższego
wślizgnęła się do spodni drugiego, zawstydzony odwróciłem wzrok i wpadłem do
szatni.
- Późno dzisiaj przyszedłeś, ślicznotko. – powitał mnie Umberto, kierownik nocnej
zmiany.
- Daruj sobie. – odburknąłem wieszając płaszcz
na wbitym w ścianę kołku.
- Coś
ty taki nerwowy?
- W zasadzie nic się nie stało. Problem w tym,
że każdy mężczyzna, którego spotykam właśnie tak się do mnie zwraca. Nie
widzisz w tym nic dziwnego?
Wzruszył ramionami.
- Powiedz reszcie, że mogą schodzić z sali.
Przejmuję zmianę.
Umberto zasalutował i wyszczerzył zęby w
serdecznym uśmiechu. Nie mogłem nie odpowiedzieć mu tym samym. Był jednym z
niewielu, którzy wnosili ze sobą dziwnie przyjemną aurę i rozluźnienie. Znałem
go krótko i niewiele o nim wiedziałem. Opowiadał kiedyś, że musiał wyjechać z
Kolumbii, bo jego rodzina nie przypadła do gustu tym, którym powinna. Nie
słuchałem, co wtedy mówił. Nie chciałem być obciążony jego przeszłością.
Zakładałem uniform, kiedy do kuchni wsypała
się grupa z nocnej zmiany. Ich twarze jednogłośnie świadczyły o wyczerpaniu i
potrzebie odpoczynku.
- Matt, kurwa, co ty masz na boku?
Cholera. Zapomniałem o tej szramie.
- Miałem wypadek. – bąknąłem cicho i starałem
zachowywać się w sposób niebudzący podejrzeń.
- Potknąłeś i spadłeś ze schodów? – zapytał
młody Tunezyjczyk, głosem naśladując
kobietę. – Co, jesteś ofiarą przemocy domowej?
- Skończ to pieprzenie.
Wszyscy ucichli. Stałem odwrócony plecami do
wnętrza pomieszczenia i nie widziałem kto wszedł. Po głosie jednak poznałem, że
dyrektor postanowił zrobić swój poranny obchód.
- Young, przyjdź do mojego gabinetu. – rozkazał, a ja zacząłem się zastanawiać, co
zdążyłem zrobić źle.
Zapiąłem ostatni guzik koszuli i Umberto
zawiązał mi muchę. Irytowało mnie, że nadal nie potrafiłem sam tego zrobić.
- Nie wiesz o co mu chodzi? – zapytałem go
szeptem. Cały czas czułem, że jestem obserwowany.
- Nie, on nigdy nic nie gada. Wszystko woli
załatwiać po swojemu, po cichu, żeby przypadkiem coś nie wyciekło na
zewnątrz. No, idź. Pewnie już na ciebie
czeka. – poklepał mnie po piersi i obrócił w stronę schodów prowadzących do
pomieszczeń zarządu.
Wspiąłem się na górę i stanąłem przed drzwiami
gabinetu dyrektora. Nie potrafiłem zmusić się do zapukania w nie. Myślałem , co
mogłoby być powodem do wezwania mnie. Uznałem, że nie ma sensu odwlekać tego w
czasie i im prędzej zacznę, tym mniej odciągną mi z pensji. Zapukałem.
- Wejść! – usłyszałem jego głos, tłumiony
przez ciężkie, drewniane skrzydła drzwi.
Nacisnąłem klamkę i przestąpiłem próg pokoju.
Przywitałem się i stanąłem przed nim, milcząc.
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego kazałem ci
przyjść? – spytał tonem sugerującym, że nie chcę poznać odpowiedzi. – Słyszałem
bardzo ciekawe informacje na twój temat, Young.
- Można mi wiedzieć, jakie? – zaryzykowałem i
sam zadałem pytanie.
- Widziano cię w niezbyt ciekawej okolicy,
wychodzącego z pewnego klubu.
Zadrżałem.
- Nie powiesz mi nic więcej, Young?
Wziąłem głęboki oddech i przeczesałem dłonią
starannie ułożony włosy.
- Myślę, że sprawdzanie tego, co robię po
pracy nie leży w zasięgu pańskich obowiązków. – odparłem.
- Istotnie. – powiedział, przeciągając
samogłoski. – Wolałbym jednak uniknąć niepotrzebnych afer, rozumiesz?
- Jaka afera mogłaby z tego wyniknąć, panie
Raynold? – czułem, że zaraz z jego ust padnie nazwa tego miejsca. – Kelnerzy
nie rozmawiają przecież z gośćmi.
- Sam dopowiedziałeś sobie, że informacje te
pochodzą od któregoś z kelnerów. Ja nic takiego nie stwierdziłem. Ludzie z
branży wymieniają się ze nawzajem różnymi nowościami, a ja nie chciałbym, aby
za moimi plecami szeptano, że zatrudniłem zboczeńca.
Wiedziałem, że miał na myśli właśnie ten klub.
Zastanawiałem się nad jakimkolwiek argumentem przemawiającym na moją korzyść,
ale żadnego nie znalazłem.
- Masz jakieś logiczne wyjaśnienie całej
sytuacji? – to mówiąc oparł łokcie na blacie biurka i splótł razem palce obu
dłoni.
- Przykro mi, ale nie uważam, żeby było to
coś, z czego powinienem się tłumaczyć.
Odchrząknął i zlustrował mnie zimnymi oczyma.
Odezwał się po przeciągającym się milczeniu, które zaczynało wywoływać u mnie
poczucie winy.
- W każdym razie, chcę, żebyś miał świadomość,
że ta rozmowa jest jedynie ostrzeżeniem. Jeśli będzie miał miejsce kolejny tego
typu incydent, stracisz tę posadę.
Choćbyś był najlepszy i tak znajdzie się ktoś, kto cię zastąpi. To
wszystko, wracaj na salę.
Ukłoniłem się i wyszedłem bez słowa. Przy
schodach czekał na mnie Umberto.
- Wyjdźmy na zewnątrz. – poleciłem, zanim o cokolwiek zapytał. –
Wszystko ci powiem.
- No, to sobie kurwa narobiłeś. – podsumował
moją historię słowami zupełnie niedodającymi otuchy. – Powiedział, że następnym
razem cię wyrzuci?
- Tak. Wywali mnie za plugawienie dobrego
imienia jego restauracji.
Popatrzył na mnie z politowaniem i zaśmiał
się. Dołączyłem do niego, śmiejąc się z niedorzeczności własnego położenia.
Staliśmy w miejscu, w którym pół godziny
wcześniej dwóch młodych mężczyzn rozkoszowało się fizyczną bliskością swoich
ciał. Przypomniałem sobie, z jaką fascynacją dotykali się, ocierali o siebie.
Zupełnie jakby odkryli nowy, nieznany dotąd narkotyk.
Umberto oparł się o moje ramię. Ciężar jego
dłoni sprawił, że lekko drgnąłem.
- Coś nie tak, Matthew? – spytał przyglądając
mi się uważnie. – Jesteś nieco blady. Źle spałeś?
Nie
odpowiedziałem i zamiast tego sam zacząłem badać wzrokiem jego twarz. Był
przystojny, typowy przykład latynoskiej urody. Włosy, nieco przydługie,
zaczesał do tyłu i utrwalił fryzurę brylantyną. Miał szczupłą twarz, lekko
wklęśnięte policzki i prosty nos. Najbardziej jednak zadziwiły mnie jego
brązowe oczy, otoczone ciemnymi, gęstymi rzęsami. Wpatrywały się we mnie
intensywnie, sprawiały, że i ja nie mogłem przestać ich podziwiać.
Stale mając w pamięci obraz zabawiającej się
rano pary, postanowiłem podjąć jakiekolwiek kroki. Zmniejszyłem dzielący nas
bezpieczny dystans, zamieniając go na swego rodzaju intymną strefę. Zbliżyłem
do jego twarzy swoją. Spostrzegłem, że zadrżał delikatnie, jakby obawiał się
tego, co za moment miało się stać. Ująłem go pod brodę i musnąłem jego usta. Z
początku wydawały się być szorstkie, spięte. Każdy kolejny pocałunek nieco je
rozluźniał, stawały się aksamitne, podatne na każdy rodzaj pieszczoty.
Przymknął oczy i jęknął ekstatycznie, gdy docisnąłem jego biodra do swoich. Za
każdym razem, kiedy nasze wargi rozłączały się, spazmatycznie nabierał
powietrza. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek wcześniej wchodził w bliższe relacje
z mężczyznami, nie wydawał się bynajmniej niedoświadczony. Wił się, ocierał o
mnie i pojękiwał, zupełnie jak ja w tamtym hotelowym pokoju.
Uświadomiłem sobie gdzie jestem, przypomniałem wcześniejszą rozmowę z
Raynoldem i Johna Reeda. Wszystko to skumulowało się wywołując wstrząs. Odepchnąłem Umberto od
siebie. Spojrzał na mnie nieco nieprzytomnie.
- Przepraszam. – powiedziałem zmieszany i
niepewny, co powinienem dalej robić. – Po prostu nie wiem, co się stało.
- Nie szkodzi. – odparł wciągając w spodnie
białą koszulę. – Powinieneś chyba wracać na zmianę.
- Racja. Pójdę już.
Oddaliłem się tak szybko, jak mogłem nie
wzbudzając niczyich podejrzeń. Czułem jeszcze ciepło jego ciała, przyspieszony
oddech. W ciągu tych minut dostałem wszystko, czego nie potrafił lub nie chciał
dać mi John Reed. Ale zabrakło jedynego czynnika, który wniósłby tą przyjemność
na znacznie wyższy poziom.
Nie mogłem znieść tego, że myślę o Reedzie jak
o kochanku. Uprawialiśmy przygodny seks, jeden raz na neutralnym gruncie, jakim
była podłoga hotelowej piwnicy. Mimo tego ilekroć o nim pomyślałem, wyobrażałem
sobie, co moglibyśmy robić. Fantazjowałem. Po raz kolejny odczułem falę
obrzydzenia połączonego z fascynacją.
Nastrój opuścił mnie z chwilą wejścia na salę.
Liczyłem, że wczesne godziny zagwarantują mi mniejszą ilość gości do
obsłużenia, było zaś całkowicie odwrotnie.
Kolejna otyła stara kobieta podniosła grubą
dłoń w górę, przywołując mnie do swojego stołu.
- Co poleciłby mi pan na lekkie śniadanko? –
uśmiechnęła się, z założenia, kokieteryjnie, choć grymasowi, który pojawił się
na jej twarzy daleko był do zalotności.
Posłałem jej swój wyuczony, zawodowy uśmiech i
obserwowałem, jak ogromna twarz rumieni się. Najbardziej bawił mnie fakt, że
one wszystkie były przekonane o swojej atrakcyjności. Ile z nich przychodziło
tu jedynie po to, by któryś z nas potraktował je jak pełnoprawne kobiety? Które
z nich były samotne, które to nieszczęśliwe żony pieprzonych biznesmanów?
Wszystkie łączyło jedno. Gorliwie wierzyły, że
namiastka uprzejmości, jaką przewidywał nasz zawód, jest zapowiedzią wyimaginowanego romansu.
Tłusta kobieta gapiła się na mnie wodnistymi
oczkami zanurzonymi w obwisłej skórze. Czekałem na chwilę, w której odejdę od
jej stołu.
- Dziękuję, madam. Pani zamówienie zostanie
podane za piętnaście minut. –
wyrecytowałem i ponownie uśmiechnąłem się do niej.
- Jakież to cudowne, że na świecie są jeszcze
tacy mężczyźni! – wykrzyknęła rozradowana. Miała nosowy głos, jakby fałdy skóry
na jej szyi zaciskały się i przyduszały ją.
Skłoniłem głowę i, ku niezadowoleniu otyłej kobiety, oddaliłem
się w stronę kuchni.
- George, szykuj numer piętnasty z dań
głównych i deser trzeci! – zawołałem.
- Przyjąłem. – odpowiedział kucharz George i
uniósł kciuk w górę.
Rzadko zdarzało się, by czas płynął mi tak
wolno, jak dzisiaj. Byłem zmęczony. Myśl o tym, co rano robiłem z Umberto nie
pozwalała mi skupić się na żadnej konkretnej czynności. Dręczył mnie poczucie,
że zrobiłem to wbrew jego woli, a on nie sprzeciwił się chyba z grzeczności. Co
chwila rzucałem nerwowe spojrzenia na tarczę zegara, łudząc się, że moja stała
obserwacja jego wskazówek zmusi go do przyspieszenia.
Wykorzystując chwilowo mniejsze natężenie
ruchu na sali głównej wyszedłem na schody i wziąłem głęboki oddech. Włożyłem
dłonie do kieszeni spodni uniformu i zadarłem głowę, by móc przyjrzeć się
niebu. Nieczęsto zdarzało mi się podziwiać piękno natury, nie rozumiałem do
końca na czym to polegało. Teraz jednak mogę z pełną odpowiedzialnością
powiedzieć, że podziwiałem kolory chmur, które nadawało im zachodzące słońce.
Mimo tego, że nie żałowałem ani jednej
decyzji, którą podjąłem, czułem się nieszczęśliwy. Nie użalam się nad sobą, po
prostu zdałem sobie sprawę, że moje życie przekroczyło wszelkie granice rutyny.
Jedynym odstępstwem była wczorajsza noc.
Natychmiast pojawił się inny temat, który
wwiercił się w moje myśli. Zahaczył się o coś i nie chciał ustąpić, uparcie się
mnie trzymał. John Reed nie przyszedł. Tak podejrzewałem. Nie wiedziałem
przecież, kogo mógłbym ewentualnie wypatrywać. Nie zostawił zdjęcia, nic .
Tylko durną kartkę z numerem telefonu. Wiedziałem, że dawało mi to znacznie
więcej możliwości odnalezienia go, ale nie mogłem do niego normalnie zadzwonić.
Nie wiedziałbym, co powinienem powiedzieć na powitanie, jak się przedstawić.
Podanie się za tego, którego brutalnie zerżnął w klubie S&M było jedyną i
jednocześnie najgorszą opcją. Co, jeśli ma kobietę? Gdyby to ona odebrała
telefon sytuacja stałaby się co najmniej niezręczna.
Ponownie przyłapałem się na tym godnym
politowania zachowaniu. Byłem dorosłym, pracującym mężczyzną, a moje zachowanie
znacznie odbiegało od określonej normy. Wszystko we mnie odbiega od normy.
Szarpnąłem mocno za rękaw marynarki i odsłoniłem zegarek. Moja zmiana kończy
się za trzy godziny. Zbliżał się czas masowej pielgrzymki klienteli
poszukującej luksusowego lokalu na niedzielny podwieczorek.
- No – zagadnąłem do siebie – chyba tym razem
odciągną ci z pensji, biedaku.
Ostatni raz spojrzałem przez ramię na
ciemniejące niebo. W rutynie nie ma nic złego, jeśli jest wyznacznikiem tak
idealnego tworu, jak natura.
O moim życiu można powiedzieć wszystko, oprócz określenia go idealnym. Myślami wróciłem do mojego wyobrażenia Reeda. Uznałem, że jestem przypadkiem absolutnie beznadziejnym. Mnie się nie da pomóc. Zakochiwałem się w mężczyźnie, którego nigdy nie zobaczyłem, co więcej spotkaliśmy się tylko cholerny jeden raz i w czasie tego cudownego pojednania zostałem użyty jako perwersyjna zabawka.
O moim życiu można powiedzieć wszystko, oprócz określenia go idealnym. Myślami wróciłem do mojego wyobrażenia Reeda. Uznałem, że jestem przypadkiem absolutnie beznadziejnym. Mnie się nie da pomóc. Zakochiwałem się w mężczyźnie, którego nigdy nie zobaczyłem, co więcej spotkaliśmy się tylko cholerny jeden raz i w czasie tego cudownego pojednania zostałem użyty jako perwersyjna zabawka.
Wiedziałem, że kiedy wrócę do domu nocnym
autobusem, zastanę tę samą ciszę, z którą się żegnałem, niedziałające
ogrzewanie i pustą lodówkę.
Spadłem do poziomu, z którego prędko się nie
odbiję. Wygodniej będzie zostać tam, gdzie się znalazło i obarczyć winą za
wszelkie niepowodzenia siły wyższe. W moim przypadku owa taktyka działała bez
zarzutów od co najmniej trzech lat.
~*~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz