środa, 19 marca 2014

~The Song of a Lonely City.

Przepraszam z całego mojego ledwo bijącego ze zmęczenia serca, że tyle nie pisałam. Na szczęście i wena i czas powróciły! Odkładam matematykę i biorę wszelkie pisadła, jakie mam w domu. 

Notka o generalnym zamyśle opowiadania: po przestudiowaniu " Leksykonu dewiacji seksualnych" zabieram się za umysły masochistów i sadystów. I zawieram tu całą moją życiową filozofię. Dziękuję kochanym Czytelnikom.
~ Cynthia
1.
Kiedyś myślałem, że mogę coś zmienić. Z założenia każdy posiada pewną, mniej lub bardziej ograniczoną, moc decyzyjną. W pewnych kwestiach nie istnieje jednak pojęcie „ mocy decyzyjnej”. Ciało i umysł działają osobno, na własną rękę, a ty możesz jedynie próbować dostosować się do któregoś z nich. Mój przypadek jest chyba wyjątkowo ekstremalny.
- Długo nikt cię porządnie nie rżnął, co? – Mężczyzna stojący nade mną zdawał się odczuwać taką samą przyjemność z dręczenia mnie, jaką ja czułem z racji bycia dręczonym.
- Ma pan rację. – powiedziałem służalczym tonem. – Nikt nie sprawił mi wcześniej takiej przyjemności.
- Morda! – krzyknął, opryskując mnie kropelkami śliny. – Pozwoliłem ci coś mówić?
- Proszę o wybaczenie.
Leżałem na kamiennej posadzce w „ pokoju dla gości” podrzędnego klubu S&M. Facet, który się mną zajmował, był na tyle zorientowany w temacie, że założył mi na oczy opaskę. Nie wiedziałem, jak wyglądało pomieszczenie, w którym się znajduję, ani on.
- Twoja kobieta wie, co robisz po godzinach? – zapytał z pogardą.
- Nie mam kobiety. – odparłem. – Nie gustuję w nich.
- Aaa… - powiedział rozmarzonym głosem. – To by wiele spraw znacznie ułatwiło. Gdzie pracujesz?
- W restauracji na Piątej Alei.
- Chyba kiedyś cię odwiedzę, co ty na to?
- Nie miałem jeszcze okazji pana zobaczyć. – wyjęczałem najbardziej potulnie, jak potrafiłem.
- Nie martw się, na pewno mnie poznasz.
Krzyknąłem, kiedy bat smagnął mój pośladek. Piekący ból rozlał się po całym udzie. Powtarzałem sobie w myślach, że zupełnie mi się to nie podoba, że nie chcę, by mnie tak traktowano. Starałem się zmusić moje ciało do współpracy, choć spotykało się to jedynie z oporem. Ucisk w podbrzuszu rósł z każdym kolejnym uderzeniem. Jeśli teraz dojdę, to koniec. Otrzymam ostateczne potwierdzenie faktu, któremu od dawna próbowałem zaprzeczyć.
- I jak, podoba ci się? – mężczyzna podciągnął mnie za związane ręce do góry.
- Tak.
Skończył równie szybko, jak zaczął. Bez zbędnej czułości czy miłosnych rytuałów. Zaspokoił jedynie swoją czysto zwierzęcą potrzebę, a ja byłem przedmiotem jednorazowego użytku. Ani jemu, ani mnie nie zależało na bliskości. Musieliśmy dostać to, czego brakowało naszym ciałom. Coś, co nie każdy jest w stanie dać.  Nie należało zatem zbytnio wybrzydzać.
- Cóż, księżniczko, czas się zbierać. – powiedział, po czym rozplątał sznur, którym związał mi ręce na czas naszej zabawy.
Nie miałem siły lub odwagi podnieść się z podłogi i ubrać. Myślałem o tym, co przed chwilą się skończyło. Dlaczego on zachowywał się, jakby sadomasochistyczny seks z innym mężczyzną był czymś zupełnie niewykraczającym poza ogólnie przyjętą normę?
- Żegnaj, przyjacielu. Jeszcze się zobaczymy.
Wyszedł. Drżącymi dłońmi zdjąłem opaskę z oczu i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wydało mi się ładne. Nieco zaniedbane i przesiąknięte dymem tanich papierosów. Nie paliłem i nie potrafiłem pojąć, dlaczego ludzie to robią. Co im to dawało? To, co on mi dał?
- Ja pierdolę. – zakląłem. – Jestem obrzydliwy.
Wstałem i podszedłem do popękanego lustra wiszącego niepewnie na ścianie. Spojrzałem na swoje odbicie, nagie, zużyte. Ogarnęła mnie całkowita bezsilność. Nie miałem władzy nad samym sobą. Jak mogłem chcieć kontrolować cokolwiek innego? Zostałem z problemem sam, gdzieś na środku pustego pola i nie mogłem się nigdzie ruszyć. Nie było punktu startu, niczego, co wyjaśniałoby moje zachowanie.
Zmobilizowałem się do jak najszybszego opuszczenia tego miejsca. Chciałem zostawić w nim cząstkę siebie odpowiedzialną za cały brud. Pozbierałem ciuchy rozrzucone po pokoju i usiadłem na łóżku. Materac okazał się nieprzyjemnie miękki, poszewki poduszek i kołdra upstrzone były różnego rodzaju plamami. Nie wnikałem, z czego i na jakiej drodze powstały. Ciekawiło mnie, ilu ludzi w tym właśnie pokoiku w piwnicy otrzymywało tą koślawą namiastkę fizycznej jedności z innym człowiekiem. Ilu z nich było w podobnym położeniu, jak ja? Założyłem spodnie i wygładziłem większe zagniecenia. Kątem oka spojrzałem na drewnianą ramę i zawieszone na niej przyrządy. Wahałem się przez moment zanim zdecydowałem się podejść bliżej i przyjrzeć zakazanym przedmiotom. Znałem, czy raczej doświadczyłem działania, jedynie kilku z nich. Wziąłem pejcz i obróciłem go parę razy. Zacisnąłem prawą dłoń na rączce, wolną zaś wyciągnąłem przed siebie.
Smagnąłem skórzanymi rzemykami po posiniaczonej skórze, ale jedyne, co czułem, to ból. Żadnej przyjemności czy satysfakcji.
Skończyłem się ubierać i ostatni raz omiotłem pomieszczenie wzrokiem chcąc się upewnić, czy nie zostało nic, co mogłoby zdradzić moją tożsamość. Wszystko było w idealnym stanie. Wyszedłem, przekręciłem klucz w zamku i oddałem go barmanowi. Posłał mi głupawy uśmiech i zabrał się za wycieranie szklanek tłustą od brudu ścierką.
- Dobranoc. – rzuciłem na pożegnanie i, nie oglądając się za siebie, wypadłem na ulicę. Wszystko, co nie powinno opuścić budynku, zostało posłusznie w środku. Znowu byłem zwyczajnym sobą.
 Spojrzałem na zegarek. Była dwudziesta trzecia czterdzieści trzy i zostało mi siedem godzin do rozpoczęcia mojej zmiany w pracy. Mimowolnie przypomniałem sobie, że mój towarzysz nocnych uciech pytał o moje miejsce zatrudnienia. Co jeśli jutro przyjdzie? Skąd będę wiedział, że on, to on skoro nie miałem okazji go zobaczyć.
- Nie myśl o nim, do kurwy nędzy. – zdyscyplinowałem się.
Wybrałem okrężną drogę do domu i przekroczyłem jego próg znacznie później, niż obliczyłem. Powiesiłem płaszcz na rozchybotanym wieszaku, który pamiętał doskonale moje wczesne dzieciństwo i poszedłem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i stwierdziłem, że pójdę spać głodny. Brakuje mi cholernego czasu, żeby zrobić zakupy.
Nie. Miałem czas, ale wykorzystałem go na zaspokojenie innych potrzeb. Jakiekolwiek próby myślenia kończyły się dzisiaj niepowodzeniem. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko położyć się we własnym łóżku i czekać na nadejście snu. Powlokłem się do salonu i rozłożyłem kanapę. Rozkoszowałem się zapachem świeżej pościeli i faktem, że nikt poza mną jej nie używa. Zdjąłem koszulę i rzuciłem ją niedbale na stół. Rozpiąłem spodnie, które zsunęły się po moich bladych nogach na dywan. Z ich kieszeni wypadła pognieciona kartka. Schyliłem się, podniosłem ją i rozprostowałem.
- John Reed? – zaśmiałem się do siebie. – Tak się nazywasz?
Złożyłem ją starannie z powrotem i odłożyłem na stół, obok koszuli. Poczułem, że nagle stała się dla  mnie nadspodziewanie ważna. Jedyne świadectwo wydarzeń dzisiejszej nocy. Jedyny dowód na istnienie człowieka, który wiedział, czego oczekuję. Ja znałem jego potrzeby, on znał moje. Połączyła nas więź wzajemnego uzupełniania się.
Rzuciłem się na kanapę i spojrzałem na pokryty pajęczynami kurzu sufit. Zgasiłem lampę i wgramoliłem się pod puchową pierzynę. John Reed. Wyobrażałem sobie, jak wygląda, gdzie pracuje, w jakim jest wieku. Żałosne. Zachowywałem się jak durna nastolatka.
Pamiętałem każde smagnięcie bata, każde miejsce, gdzie uderzył mnie swoją dłonią. Byłem jednocześnie obrzydzony i zafascynowany.
Czy on o mnie też myśli?
Ja zasnąłem myśląc o nim.
2.
Stan, w którym z założenia miałem się znajdować w nocy, z pewnością nie był snem. Znowu obudziłem się za wcześnie. Ledwo rozchyliwszy powieki spojrzałem na budzik stojący koło łóżka. Pół godziny przed zaplanowanym czasem. Cóż, najwyżej dłużej postoję pod prysznicem.
Niechętnie zepchnąłem z siebie kołdrę i zimne powietrze na moment sparaliżowało moje ciało. Leżałem w pościeli, usiłując przyzwyczaić się do nieznośnego chłodu. W końcu ożywiła się we nie owa dorosła świadomość konieczności zarobkowania i uznałem, że nie mam czasu na rozczulanie się nad sobą. Wstałem i powlokłem się do kuchni. Stanąłem przed lodówką, przypomniałem sobie, dlaczego nie jadłem kolacji i zastanawiałem się dłuższą chwilę czy powinienem ją otworzyć. I tak nic bym w niej nie znalazł. Próbowałem się wewnętrznie przekonać, że nie jestem głodny. Z czystej wygody uwierzyłem i zamiast czegokolwiek sycącego, zaparzyłem mocną kawę z resztki, która została w puszce.
- Dzisiaj po robocie musisz iść do spożywczego, stary. – gadałem sam do siebie. 
Od pewnego czasu samotność, którą wcześniej uwielbiałem, zaczęła mi przeszkadzać. Budziłem się sam, jadłem sam, spałem sam. Denerwowało mnie nie bycie samemu, lecz cisza uderzająca we mnie ilekroć wchodziłem do mieszkania.
Włączyłem radio, chcąc uciec od milczenia. Słuchałem audycji poruszającej zupełnie trywialną kwestię i popijałem gęsty napar, rozkoszując się ilością wolnego czasu.
Odstawiłem kubek na odbarwiony blat i poszedłem do łazienki. Dzięki kawie zrobiło mi się nieco cieplej. Stanąłem na wydeptanym dywaniku przed lustrem i przyjrzałem się swojej twarzy. Doskonale obrazowała mój obecny stan. Była blada, niezdrowa, policzki zapadły się do wewnątrz, choć to raczej z racji tego, że od dłuższego czasu, biorąc pod uwagę żywienie, żyłem dość skromnie. Zdjąłem t- shirt, bokserki i rzuciłem zwiniętą z ciuchów kulkę na pralkę. Objąłem się w pasie i dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo schudłem. Przyłożyłem dłoń do bladych żeber i patrzyłem na jej miarowe unoszenie się. Widok czegoś tak równomiernego, stabilnego zazwyczaj mnie uspokajał. W zasadzie byłem spokojny, dopóki nie spostrzegłem czerwonej bruzdy ciągnącej się na długości całego boku aż do lędźwi. Pogodziłem się z wydarzeniami dzisiejszej nocy, zaakceptowałem ich istnienie w mojej pamięci. Nie spodziewałem się jednak, że pozostaną po niej tak żywe i widoczne ślady. John Reed był tym, który za moją zgodą wyciągnął ze mnie resztki przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka i zostawił je na sflaczałym materacu hotelowego łóżka. Pozwoliłem innemu mężczyźnie w pełni się zdominować, przejąć kontrolę nad swoim ciałem. Poczułem dreszcz podniecenia podobny do jednego z tych, które sprawiły, że zachowywałem się przed nim jak kobieta. W tym momencie sam dla siebie byłem najtańszą kurwą. Oddałem się jakiemuś facetowi i nie wziąłem za to kasy? Nawet do kurwy nie mogę się porównać.
Choć, summa summarum, to nie był przypadkowy mężczyzna. John Reed był inny. Jeszcze nie wiedziałem dlaczego, ale w pewnych przypadkach intuicja po prostu nie zawodzi.
Atmosfera zdecydowane sprzyjała rozmyślaniu, czas płyną zbyt szybko i zostało mi piętnaście minut, które mogłem poświęcić na kąpiel. Zmuszony byłem umyć się szybciej niż chciałem i koniec końców nic nie wyszło z próby pozbycia się wszelkich negatywnych emocji. Owinąłem się w ręcznik i popędziłem do salonu przecinając lodowate powietrze.
- Kolejna sprawa na dzisiaj – tłumaczyłem sobie – to udanie się do zarządcy i zawiadomienie go o awarii ogrzewania, bo sam dupy nie ruszy.
Stałem przed szafą i starałem się znaleźć najmniej pogniecioną koszulę. Zdjąłem jedną z wieszaka, założyłem i zawiedziony stwierdziłem, że nie tylko tatuaż przebija się przez jej cienką tkaninę. Szrama na boku również była widoczna. Zegar przypominał, że nie mam czasu na zastanawianie się jak rozwiązać ten problem. Chwyciłem z krzesła torbę, ubrałem płaszcz, szczelnie owinąłem się szalikiem i ruszyłem na przystanek. Miałem nadzieję, że nikogo w pracy nie będzie interesowało, gdzie zdobyłem ową cudowną bliznę.
Autobus przyjechał spóźniony i wypchany ludźmi. Wsiadłem jako jedyny dodatkowy pasażer. Nienawidziłem stopniowego zanikania mojej przestrzeni osobistej, której obszar robił się mniejszy z każdym przystankiem położonym głębiej w mieście. Byłem oblepiony obcymi ciałami ze wszystkich stron. Tym razem dziękowałem Bogu za kościstość i wzrost, dzięki któremu moja głowa była znacznie wyżej od większości w dole.
Wysiadłem na przystanku naprzeciw centrum handlowego i uniosłem głowę, by spojrzeć na ogromny zegar umieszczony na jego frontowej ścianie. Wskazywał siódmą dwadzieścia cztery. Zostało mi wystarczająco dużo czasu na wstąpienie do baru i posilenie się namiastką śniadania.  Skierowałem się ku pierwszemu, jaki znajdował się na mojej drodze do roboty. Pchnąłem drzwi, które ustąpiły dopiero po drugiej, mocniejszej próbie, i wszedłem do lokalu. Otoczyło mnie przyjemne ciepło. Pomimo wczesnej godziny wewnątrz panował zgiełk. Ludzie wpadali do środka i chwilę później wybiegali w pośpiechu. Zbliżyłem się do lady, lecz zanim cokolwiek zamówiłem sprawdziłem stan swojego portfela. Tak jak przewidziałem, było źle.
- Przepraszam! – zawołałem do jednej z kelnerek. – Przyjmujecie karty?
- Przykro mi, ale terminal nie działa. – odpowiedziała Azjatka, zajęta przygotowywaniem kanapki dla otyłego mężczyzny, który z obleśnym uśmiechem na czerwonej, spoconej twarzy, przyglądał się sprawnym ruchom jej drobnych dłoni.
Podziękowałem i wyszedłem. Za każdym razem, kiedy nie miałem gotówki, czułem nierealną wyższość nad innymi. Dziwiło mnie, z jak wielu podstawowych dóbr byłem w stanie zrezygnować.
Dotarłem w końcu do celu mojej codziennej podróży. Minąłem wejście dla gości i poszedłem na tyły budynku, gdzie znajdowały się obdrapane drzwi- wejście dla obsługi. Położyłem dłoń na klamce i obejrzałem się przez ramię na parę młodych kelnerów, którzy stali przy zsypie śmieci i całowali się. Kompletnie nie zdawali sobie sprawy z faktu, że są obserwowani. Byli zaabsorbowani sobą nawzajem. W chwili, gdy dłoń wyższego wślizgnęła się do spodni drugiego, zawstydzony odwróciłem wzrok i wpadłem do szatni.
- Późno dzisiaj przyszedłeś, ślicznotko.  – powitał mnie Umberto, kierownik nocnej zmiany.
- Daruj sobie. – odburknąłem wieszając płaszcz na wbitym w ścianę kołku.
-  Coś ty taki nerwowy?
- W zasadzie nic się nie stało. Problem w tym, że każdy mężczyzna, którego spotykam właśnie tak się do mnie zwraca. Nie widzisz w tym nic dziwnego?
Wzruszył ramionami.
- Powiedz reszcie, że mogą schodzić z sali. Przejmuję zmianę.
Umberto zasalutował i wyszczerzył zęby w serdecznym uśmiechu. Nie mogłem nie odpowiedzieć mu tym samym. Był jednym z niewielu, którzy wnosili ze sobą dziwnie przyjemną aurę i rozluźnienie. Znałem go krótko i niewiele o nim wiedziałem. Opowiadał kiedyś, że musiał wyjechać z Kolumbii, bo jego rodzina nie przypadła do gustu tym, którym powinna. Nie słuchałem, co wtedy mówił. Nie chciałem być obciążony jego przeszłością.
Zakładałem uniform, kiedy do kuchni wsypała się grupa z nocnej zmiany. Ich twarze jednogłośnie świadczyły o wyczerpaniu i potrzebie odpoczynku.
- Matt, kurwa, co ty masz na boku?
Cholera. Zapomniałem o tej szramie.
- Miałem wypadek. – bąknąłem cicho i starałem zachowywać się w sposób niebudzący podejrzeń.
- Potknąłeś i spadłeś ze schodów? – zapytał młody Tunezyjczyk,  głosem naśladując kobietę. – Co, jesteś ofiarą przemocy domowej?
- Skończ to pieprzenie.
Wszyscy ucichli. Stałem odwrócony plecami do wnętrza pomieszczenia i nie widziałem kto wszedł. Po głosie jednak poznałem, że dyrektor postanowił zrobić swój poranny obchód.
- Young, przyjdź do mojego gabinetu.  – rozkazał, a ja zacząłem się zastanawiać, co zdążyłem zrobić źle.
Zapiąłem ostatni guzik koszuli i Umberto zawiązał mi muchę. Irytowało mnie, że nadal nie potrafiłem sam tego zrobić.
- Nie wiesz o co mu chodzi? – zapytałem go szeptem. Cały czas czułem, że jestem obserwowany.
- Nie, on nigdy nic nie gada. Wszystko woli załatwiać po swojemu, po cichu, żeby przypadkiem coś nie wyciekło na zewnątrz.  No, idź. Pewnie już na ciebie czeka. – poklepał mnie po piersi i obrócił w stronę schodów prowadzących do pomieszczeń zarządu.
Wspiąłem się na górę i stanąłem przed drzwiami gabinetu dyrektora. Nie potrafiłem zmusić się do zapukania w nie. Myślałem , co mogłoby być powodem do wezwania mnie. Uznałem, że nie ma sensu odwlekać tego w czasie i im prędzej zacznę, tym mniej odciągną mi z pensji. Zapukałem.
- Wejść! – usłyszałem jego głos, tłumiony przez ciężkie, drewniane skrzydła drzwi.
Nacisnąłem klamkę i przestąpiłem próg pokoju. Przywitałem się i stanąłem przed nim, milcząc.
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego kazałem ci przyjść? – spytał tonem sugerującym, że nie chcę poznać odpowiedzi. – Słyszałem bardzo ciekawe informacje na twój temat, Young.
- Można mi wiedzieć, jakie? – zaryzykowałem i sam zadałem pytanie.
- Widziano cię w niezbyt ciekawej okolicy, wychodzącego z pewnego klubu.
Zadrżałem.
- Nie powiesz mi nic więcej, Young?
Wziąłem głęboki oddech i przeczesałem dłonią starannie ułożony włosy.
- Myślę, że sprawdzanie tego, co robię po pracy nie leży w zasięgu pańskich obowiązków. – odparłem.
- Istotnie. – powiedział, przeciągając samogłoski. – Wolałbym jednak uniknąć niepotrzebnych afer, rozumiesz?
- Jaka afera mogłaby z tego wyniknąć, panie Raynold? – czułem, że zaraz z jego ust padnie nazwa tego miejsca. – Kelnerzy nie rozmawiają przecież z gośćmi.
- Sam dopowiedziałeś sobie, że informacje te pochodzą od któregoś z kelnerów. Ja nic takiego nie stwierdziłem. Ludzie z branży wymieniają się ze nawzajem różnymi nowościami, a ja nie chciałbym, aby za moimi plecami szeptano, że zatrudniłem zboczeńca.
Wiedziałem, że miał na myśli właśnie ten klub. Zastanawiałem się nad jakimkolwiek argumentem przemawiającym na moją korzyść, ale żadnego nie znalazłem.
- Masz jakieś logiczne wyjaśnienie całej sytuacji? – to mówiąc oparł łokcie na blacie biurka i splótł razem palce obu dłoni.
- Przykro mi, ale nie uważam, żeby było to coś, z czego powinienem się tłumaczyć.
Odchrząknął i zlustrował mnie zimnymi oczyma. Odezwał się po przeciągającym się milczeniu, które zaczynało wywoływać u mnie poczucie winy.
- W każdym razie, chcę, żebyś miał świadomość, że ta rozmowa jest jedynie ostrzeżeniem. Jeśli będzie miał miejsce kolejny tego typu incydent, stracisz tę posadę.  Choćbyś był najlepszy i tak znajdzie się ktoś, kto cię zastąpi. To wszystko, wracaj na salę.
 Ukłoniłem się i wyszedłem bez słowa. Przy schodach czekał na mnie Umberto.
- Wyjdźmy na zewnątrz.  – poleciłem, zanim o cokolwiek zapytał. – Wszystko ci powiem.
- No, to sobie kurwa narobiłeś. – podsumował moją historię słowami zupełnie niedodającymi otuchy. – Powiedział, że następnym razem cię wyrzuci?
- Tak. Wywali mnie za plugawienie dobrego imienia jego restauracji.
Popatrzył na mnie z politowaniem i zaśmiał się. Dołączyłem do niego, śmiejąc się z niedorzeczności własnego położenia.
Staliśmy w miejscu, w którym pół godziny wcześniej dwóch młodych mężczyzn rozkoszowało się fizyczną bliskością swoich ciał. Przypomniałem sobie, z jaką fascynacją dotykali się, ocierali o siebie. Zupełnie jakby odkryli nowy, nieznany dotąd narkotyk.
Umberto oparł się o moje ramię. Ciężar jego dłoni sprawił, że lekko drgnąłem.
- Coś nie tak, Matthew? – spytał przyglądając mi się uważnie. – Jesteś nieco blady. Źle spałeś?
 Nie odpowiedziałem i zamiast tego sam zacząłem badać wzrokiem jego twarz. Był przystojny, typowy przykład latynoskiej urody. Włosy, nieco przydługie, zaczesał do tyłu i utrwalił fryzurę brylantyną. Miał szczupłą twarz, lekko wklęśnięte policzki i prosty nos. Najbardziej jednak zadziwiły mnie jego brązowe oczy, otoczone ciemnymi, gęstymi rzęsami. Wpatrywały się we mnie intensywnie, sprawiały, że i ja nie mogłem przestać ich podziwiać.
Stale mając w pamięci obraz zabawiającej się rano pary, postanowiłem podjąć jakiekolwiek kroki. Zmniejszyłem dzielący nas bezpieczny dystans, zamieniając go na swego rodzaju intymną strefę. Zbliżyłem do jego twarzy swoją. Spostrzegłem, że zadrżał delikatnie, jakby obawiał się tego, co za moment miało się stać. Ująłem go pod brodę i musnąłem jego usta. Z początku wydawały się być szorstkie, spięte. Każdy kolejny pocałunek nieco je rozluźniał, stawały się aksamitne, podatne na każdy rodzaj pieszczoty. Przymknął oczy i jęknął ekstatycznie, gdy docisnąłem jego biodra do swoich. Za każdym razem, kiedy nasze wargi rozłączały się, spazmatycznie nabierał powietrza. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek wcześniej wchodził w bliższe relacje z mężczyznami, nie wydawał się bynajmniej niedoświadczony. Wił się, ocierał o mnie i pojękiwał, zupełnie jak ja w tamtym hotelowym pokoju.
Uświadomiłem sobie gdzie jestem,  przypomniałem wcześniejszą rozmowę z Raynoldem i Johna Reeda. Wszystko to skumulowało się  wywołując wstrząs. Odepchnąłem Umberto od siebie. Spojrzał na mnie nieco nieprzytomnie.
- Przepraszam. – powiedziałem zmieszany i niepewny, co powinienem dalej robić. – Po prostu nie wiem, co się stało.
- Nie szkodzi. – odparł wciągając w spodnie białą koszulę. – Powinieneś chyba wracać na zmianę.
- Racja. Pójdę już.
Oddaliłem się tak szybko, jak mogłem nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Czułem jeszcze ciepło jego ciała, przyspieszony oddech. W ciągu tych minut dostałem wszystko, czego nie potrafił lub nie chciał dać mi John Reed. Ale zabrakło jedynego czynnika, który wniósłby tą przyjemność na znacznie wyższy poziom.
Nie mogłem znieść tego, że myślę o Reedzie jak o kochanku. Uprawialiśmy przygodny seks, jeden raz na neutralnym gruncie, jakim była podłoga hotelowej piwnicy. Mimo tego ilekroć o nim pomyślałem, wyobrażałem sobie, co moglibyśmy robić. Fantazjowałem. Po raz kolejny odczułem falę obrzydzenia połączonego z fascynacją.
Nastrój opuścił mnie z chwilą wejścia na salę. Liczyłem, że wczesne godziny zagwarantują mi mniejszą ilość gości do obsłużenia, było zaś całkowicie odwrotnie.
Kolejna otyła stara kobieta podniosła grubą dłoń w górę, przywołując mnie do swojego stołu.
- Co poleciłby mi pan na lekkie śniadanko? – uśmiechnęła się, z założenia, kokieteryjnie, choć grymasowi, który pojawił się na jej twarzy daleko był do zalotności. 
Posłałem jej swój wyuczony, zawodowy uśmiech i obserwowałem, jak ogromna twarz rumieni się. Najbardziej bawił mnie fakt, że one wszystkie były przekonane o swojej atrakcyjności. Ile z nich przychodziło tu jedynie po to, by któryś z nas potraktował je jak pełnoprawne kobiety? Które z nich były samotne, które to nieszczęśliwe żony pieprzonych biznesmanów?
Wszystkie łączyło jedno. Gorliwie wierzyły, że namiastka uprzejmości, jaką przewidywał nasz zawód, jest zapowiedzią  wyimaginowanego romansu.
Tłusta kobieta gapiła się na mnie wodnistymi oczkami zanurzonymi w obwisłej skórze. Czekałem na chwilę, w której odejdę od jej stołu.
- Dziękuję, madam. Pani zamówienie zostanie podane za piętnaście minut.       – wyrecytowałem i ponownie uśmiechnąłem się do niej.
- Jakież to cudowne, że na świecie są jeszcze tacy mężczyźni! – wykrzyknęła rozradowana. Miała nosowy głos, jakby fałdy skóry na jej szyi zaciskały się i przyduszały ją.
Skłoniłem głowę i,  ku niezadowoleniu otyłej kobiety, oddaliłem się w stronę kuchni.
- George, szykuj numer piętnasty z dań głównych i deser trzeci! – zawołałem.
- Przyjąłem. – odpowiedział kucharz George i uniósł kciuk w górę.
Rzadko zdarzało się, by czas płynął mi tak wolno, jak dzisiaj. Byłem zmęczony. Myśl o tym, co rano robiłem z Umberto nie pozwalała mi skupić się na żadnej konkretnej czynności. Dręczył mnie poczucie, że zrobiłem to wbrew jego woli, a on nie sprzeciwił się chyba z grzeczności. Co chwila rzucałem nerwowe spojrzenia na tarczę zegara, łudząc się, że moja stała obserwacja jego wskazówek zmusi go do przyspieszenia.
Wykorzystując chwilowo mniejsze natężenie ruchu na sali głównej wyszedłem na schody i wziąłem głęboki oddech. Włożyłem dłonie do kieszeni spodni uniformu i zadarłem głowę, by móc przyjrzeć się niebu. Nieczęsto zdarzało mi się podziwiać piękno natury, nie rozumiałem do końca na czym to polegało. Teraz jednak mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że podziwiałem kolory chmur, które nadawało im zachodzące słońce.
Mimo tego, że nie żałowałem ani jednej decyzji, którą podjąłem, czułem się nieszczęśliwy. Nie użalam się nad sobą, po prostu zdałem sobie sprawę, że moje życie przekroczyło wszelkie granice rutyny. Jedynym odstępstwem była wczorajsza noc.
Natychmiast pojawił się inny temat, który wwiercił się w moje myśli. Zahaczył się o coś i nie chciał ustąpić, uparcie się mnie trzymał. John Reed nie przyszedł. Tak podejrzewałem. Nie wiedziałem przecież, kogo mógłbym ewentualnie wypatrywać. Nie zostawił zdjęcia, nic . Tylko durną kartkę z numerem telefonu. Wiedziałem, że dawało mi to znacznie więcej możliwości odnalezienia go, ale nie mogłem do niego normalnie zadzwonić. Nie wiedziałbym, co powinienem powiedzieć na powitanie, jak się przedstawić. Podanie się za tego, którego brutalnie zerżnął w klubie S&M było jedyną i jednocześnie najgorszą opcją. Co, jeśli ma kobietę? Gdyby to ona odebrała telefon sytuacja stałaby się co najmniej niezręczna.
Ponownie przyłapałem się na tym godnym politowania zachowaniu. Byłem dorosłym, pracującym mężczyzną, a moje zachowanie znacznie odbiegało od określonej normy. Wszystko we mnie odbiega od normy. Szarpnąłem mocno za rękaw marynarki i odsłoniłem zegarek. Moja zmiana kończy się za trzy godziny. Zbliżał się czas masowej pielgrzymki klienteli poszukującej luksusowego lokalu na niedzielny podwieczorek.
- No – zagadnąłem do siebie – chyba tym razem odciągną ci z pensji, biedaku.
Ostatni raz spojrzałem przez ramię na ciemniejące niebo. W rutynie nie ma nic złego, jeśli jest wyznacznikiem tak idealnego tworu, jak natura.
O moim życiu można powiedzieć wszystko, oprócz określenia go idealnym. Myślami wróciłem do mojego wyobrażenia Reeda. Uznałem, że jestem przypadkiem absolutnie beznadziejnym. Mnie się nie da pomóc. Zakochiwałem się w mężczyźnie, którego nigdy nie zobaczyłem, co więcej spotkaliśmy się tylko cholerny jeden raz i w czasie tego cudownego pojednania zostałem użyty jako perwersyjna zabawka.
Wiedziałem, że kiedy wrócę do domu nocnym autobusem, zastanę tę samą ciszę, z którą się żegnałem, niedziałające ogrzewanie i pustą lodówkę.
Spadłem do poziomu, z którego prędko się nie odbiję. Wygodniej będzie zostać tam, gdzie się znalazło i obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia siły wyższe. W moim przypadku owa taktyka działała bez zarzutów od co najmniej trzech lat. 

                                                                       ~*~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz