" Leksykon dewiacji seksualnych"
Polecam,
Cynthia Morgan
https://www.youtube.com/watch?v=d-KxsdWX9xE Polecam sobie słuchać w trakcie czytania <3
3.
Jedynym przyjemnym akcentem dzisiejszego dnia był fakt,
że właśnie skasowałem bilet i zaległem na twardym autobusowym siedzeniu.
Wracałem do swojego niemego mieszkania, gdzie nie byłem zmuszany do
nadwyrężania mięśni twarzy w celu zachowania przymilnego uśmiechu. Nie musiałem
wdychać powietrza konsystencji zawiesiny, przesyconego zapachami drogich
perfum. Wracałem do ciszy.
- Bilet do kontroli.
Głos, który brutalnie wyrwał mnie z letargu należał do
niepewnie wyglądającego Murzyna. Stał nade mną i czekał, aż przetrawię wysłany
komunikat.
- Nie macie kiedy kontroli robić, tylko w nocy? –
zapytałem, przetrząsając kieszenie. – Znacznie więcej mandatów można wlepić
około siedemnastej.
Stał z założonymi rękoma i gapił się na mnie. Nie
wiedział, co odpowiedzieć czy nie chciał wychylać się poza zakres swoich
obowiązków, czyli zupełnie niezłożoną czynność sprawdzenia papierka z
cyferkami?
- Długo mam jeszcze czekać? – odezwał się i rozejrzał
zniecierpliwiony po twarzach kilku współpasażerów.
- Jestem pewny, że gdzieś go wsadziłem. Niech mi pan da
jeszcze sekundę.
Powlókł się bez słowa w kierunku innych, a ja modliłem
się, żeby nie zdążył wrócić w ciągu kilku minut dzielących mnie od mojego
przystanku.
Siła wyższa, na którą nie dalej niż parę godzin temu
narzekałem, okazała się nadzwyczaj chętna do pomocy. Drzwi pojazdu otworzyły
się i wyszedłem, rzucając chamskie ‘adios’ na odchodne. Słyszałem jeszcze
czyjeś krzyki, Murzyn wbił we mnie nieprzytomny wzrok. Pomachałem mu i poszedłem
w swoją stronę, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza. Za kilka dni najpewniej
dostanę jeden z niewielu listów, z pieprzonym mandatem i wezwaniem do zapłaty
zaległych.
Stanąłem przed obdrapanymi drzwiami kamienicy, która
obecnie była moim lokum i nic nie zwiastowało jakiejkolwiek zmiany w tej
kwestii. Uśmiechnąłem się, słysząc znajomy szczęk klucza w wyrobionym zamku.
Nacisnąłem klamkę i przeszedłem przez próg wyznaczający granicę między
terytorium moim, a innych. Znikoma różnica temperatur na zewnątrz i w
mieszkaniu dała mi do zrozumienia, że problem niesprawnego ogrzewania nadal
istnieje i nie zostanie w konkretnie określonym czasie usunięty. Niechętnie
zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na zakurzone oparcie fotela. Napełniłem czajnik,
nasypałem kawy do krzemionkowego kubka i oparłem się ścianę. Ogarnęła mnie znajoma niemoc, brak
motywacji do podjęcia jakiegokolwiek działania.
- I co? Czekasz na bożą litość?
Musiałem zakłócić strukturę ciszy. Nawet ja posiadam
ograniczoną zdolność znoszenia samotności.
Obserwacja czajnika nie przynosiła żadnego pożytku.
Wyszedłem przed drzwi i otworzyłem skrzynkę na listy nie spodziewając się
niczego szczególnego.
Po raz kolejny rutyna została przełamana. Pamiętał o mnie
ktoś inny niż policja. Wyjąłem kopertę z namaszczeniem i odwróciłem, by
zobaczyć imię adresata.
- Kurwa- zakląłem, głośno wciągając powietrze. – Panie
Boże drwisz ze mnie?
John Reed postąpił
całkiem sprytnie i nie podał swojego adresu.
Zastanawiało mnie, jak wszedł w posiadanie mojego.
Stałem na klatce schodowej i kompulsywnie obracałem list
w dłoniach, zanim zdecydowałem się wrócić do mieszkania. Przypomniałem sobie o
kawie, która czekała na blacie. Przysiadłem na kancie kuchennego stołu i
otworzyłem list. Nie miałem nic do
stracenia. Rozłożyłem kartkę, czytałem jego odręczne pismo.
Panie Young ,
chciałbym rozpocząć
właściwie całą procedurę powitania Pana i przeprosić za formę naszego
pierwszego i, niestety, jedynego spotkania. Na
kartce, którą Panu zostawiłem znajdują się prawdziwe, aktualne dane. Proszę się nie krępować i dzwonić o każdej
dogodnej dla Pana porze.
Zastanawia się Pan
zapewne dlaczego podjąłem próbę skontaktowania się w ten staroświecki sposób.
Wyjaśnienie jest znacznie bardziej prozaiczne, niż mogłoby się wydawać. Uznałem,
że postąpiłem z Pańskim ciałem zbyt, powiedzmy, brutalnie i myśl o ewentualnych
uszczerbkach na Pana zdrowiu poważnie mnie zaniepokoiła. Sprawiał Pan wrażenie
osoby doświadczonej w kontaktach męsko-męskich, a zatem wie Pan zapewne o
odpowiednim przygotowaniu do współżycia. Zmuszony jestem jednak przyznać, że
seks z Panem był najbardziej perfekcyjną odmianą bliskości, jakiej miałem
szansę doznać.
Wywnioskowałem
również, że sadomasochizm spełnił Pańskie oczekiwania. Nie jest moim zamiarem
narzucanie się Panu, zaryzykuję jednak złożenie pewnej niewinnej propozycji.
Chciałbym zaoferować możliwość zmienienia Pana obecnego miejsca zamieszkania i
wprowadzenie się do mojego lokum w tempie przyspieszonym. Jestem w stanie
zapewnić Panu utrzymanie w zamian za przysługę, niezbyt zresztą wymagającą.
Proponuję spotkanie w neutralnym miejscu w celu podjęcia ostatecznej decyzji.
Czy jest Pan dyspozycyjny jutro pomiędzy szesnastą a osiemnastą? Niech owym
neutralnym miejscem będzie kawiarnia na Greenwich Avenue. Liczę, że moja
propozycja spotka się z entuzjastycznym przyjęciem z Pańskiej strony.
Pozdrawiam,
J. Reed
PS.: Pominięcie
własnego adresu było celowym zabiegiem, Panie Young. Doskonale zdawałem sobie
sprawę, jak bardzo pobudzi to Pana do myślenia, skąd mam Pański.
Nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Wszystko w moim ciele
krzyczało, że dopiero teraz sprawy przyjęły zły obrót. Pieprzony sadysta
wiedział, gdzie mieszkam, a ja nie miałem pojęcia jak wygląda jego twarz. Mimo
to, byłem zaciekawiony. Obudziła się we mnie zdrowa, ludzka ciekawość.
Wygrzebałem telefon z torby i wybrałem numer
Johna Reeda. Słyszałem, oprócz sygnału w uchu, bicie własnego serca.
Zacząłem przechadzać się po pokojach, nie mogłem usiąść i czekać w spokoju.
Po długich, ciągnących się sekundach odebrał.
- W czym mogę pomóc?
Głos Johna Reeda brzmiał inaczej niż w hotelu. Był zimny.
- Dzień dobry – zacząłem, nieprzekonany do tego, co
zrobiłem – nazywam się…
- Matthew Young, zgadza się?
- Tak. – odparłem. – Widzi pan, nie mam obecnie zbyt dużo
czasu do rozdysponowania, dzwonię więc jedynie po to, by potwierdzić chęć
spotkania się z panem.
- Doprawdy? – zaśmiał się. – Spodziewałem się raczej, że
pana przestraszę.
I masz całkowitą rację, panie Reed, pomyślałem.
- Czas i miejsce są w porządku. Będę tam o umówionej
godzinie. – wyrzuciłem z siebie i fala gorąca rozlała się po moim ciele. – Jak
pana rozpoznam?
- Nie będę wyróżniał się kompletnie niczym, ale
gwarantuję, że poczuje pan, że to ja.
Chciałem już
odłożyć słuchawkę, zakończyć rozmowę i spokojnie przemyśleć swoją decyzję.
- Przepraszam, ale muszę się pożegnać. – siliłem się na
stanowczy ton, choć moje starania nie znalazły odzwierciedlenia w
rzeczywistości.
- Rozumiem, panie Young. W takim razie czekam na nasze
jutrzejsze spotkanie.
Rozłączyłem się. Opadłem na krzesło, przeczesałem włosy
drżącą dłonią. Nie wierzyłem, że jestem na tyle głupi, żeby próbować w
jakikolwiek sposób go poznać. Boże, chyba naprawdę doświadczałem w tej chwili
zapomnianego uczucia zakochania. Jedynym problemem tego stanu była jego
niewłaściwość i znaczne wybieganie poza normy. Miałem po raz kolejny zostać
cholerną zabawką? Ba, prywatną kurwą!
Zastanawiałem się, gdzie zgubiłem swoją godność. Co, do
kurwy nędzy, poszło w złym kierunku? Starałem się zapomnieć o wszystkim, co miało
powiązanie z Reedem.
Poszedłem do łazienki i nachyliłem się nad umywalką.
- Jesteś taki durny – powiedziałem – całkowita parodia
człowieka.
Puściłem wodę i słuchałem jej szumu. Zimne krople
pryskały na moje kościste dłonie.
- Powinieneś pójść w końcu do tego spożywczaka –
spojrzałem na odbicie w lustrze i zaśmiałem się. Nie potrafiłem zadbać o
siebie, a angażowałem się w gównianą, zmyśloną miłość. Podejrzewałem, że jeśli
kiedykolwiek Bóg się pomylił, to ja byłem tym błędem. W każdym razie wszystko na
to wskazywało.
4.
Całą noc siedziałem w fotelu i paliłem ruskie papierosy,
które nabyłem w ilości hurtowej po całkiem okazyjnej cenie. Byłem z siebie
dumny. Postanowiłem się za to nagrodzić. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do
szefa.
- Dzień dobry – bąknąłem, powstrzymując odruch ziewania –
chciałem powiedzieć, że nie mogę się dzisiaj pojawić na zmianie. – Nie, nie. Po
prostu nie najlepiej się czuję. Jutro powinienem być. – Dziękuję. Do widzenia.
Należy mi się. Jeden dzień beze mnie nikomu nie zaszkodzi.
Poza tym miałem przecież ważne spotkanie. Dziś wszystko się wyjaśni. Dziś konfrontuję
swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Podniecenie wymieszało się ze strachem i
ta mieszanina wprowadziła mnie w paskudny stan niemocy. Podciągnąłem kolana pod
brodę i siedziałem skulony w śmierdzącym kurzem fotelu. Powinienem wyprasować
koszulę, spodnie, zrobić cokolwiek.
Nie… Nie szedłem, cholera, na randkę tylko chciałem
wyjaśnić pewne dyskusyjne kwestie. Nastolatki- to oni chodzą na randki, ja
jestem dorosłym, pracującym mężczyzną. Płacę podatki, sam sobie na chleb
zarabiam i nie mam czasu na romanse.
Wstałem i podszedłem do szafy. Otworzyłem jedno skrzydło
drzwi i omiotłem wzrokiem jej zawartość. W kącie wisiał garnitur i miałem cichą
nadzieję, że nie był za mały. Przymierzyłem. Przesiąkł zapachem wilgotnego
drewna, nieco wyblakł. Był za luźny. Najwyraźniej fakt, że schudłem aż tak
bardzo umknął mojej uwadze.
Przypomniałem sobie, że lodówka od dwóch dni stoi pusta. Miałem
dostatecznie dużo wolnego czasu, żeby w końcu iść do sklepu. Wyjąłem portfel z
kieszeni płaszcza i odliczyłem potrzebną sumę. Na dzisiejsze spotkanie z Johnem
Reedem zostało mi piętnaście dolarów.
- Jesteś, chłopie, w beznadziejnej sytuacji – zagadałem i
zabrałem leżącą na stole reklamówkę.
Zamknąłem drzwi, wyszedłem na zimny korytarz, który
zawsze pachniał tak samo. Grzybem, przypalonym mięsem i papierosami. Spojrzałem
na skrzynkę pocztową, w której wczoraj znalazłem list, o dziwo, niebędący
mandatem. Chciałem przywołać w pamięci naszą rozmowę, ale coś blokowało mi
dostęp do tego wspomnienia. Wsadziłem dłonie w kieszenie spodni i zszedłem po
wydeptanych schodach.
Nienawidziłem tego sklepu, pod którym co noc zbierały się
grupki chłystków i robili zupełnie zbędny hałas. Dzisiaj byłem jednak wdzięczny,
że tu jest i nie muszę zapuszczać się nigdzie dalej.
Wybrałem najtańsze, niezbędne do przeżycia produkty i
stanąłem w kolejce ignorując każde spojrzenie, jakie na mnie padło. Wiedziałem,
że z wyglądu bliżej mi do ćpuna niż kelnera. Ilekroć przyglądałem się sobie,
zadziwiała mnie siła ludzkiego ciała, choć byłem w pełni świadomy, że w moim
przypadku ta siła już od dłuższego czasu działa na rezerwie.
- Dwadzieścia jeden siedemdziesiąt trzy – powiedziała
kasjerka z nieprzytomnym wyrazem twarzy. – Chce pan reklamówkę?
- A widzi pani, co tu trzymam? – pomachałem jej przed
oczami wymiętoszoną plastikową torbą.
- Czyli nie?
- Gratulacje! – krzyknąłem. – Jest pani niesamowicie
bystra. Naprawdę nie wiem, co pani robi na kasie.
Jej pulchne policzki przybrały identycznie czerwoną
barwę, jak uszy. Cieszyłem się, że w taki nieszkodliwy dla siebie sposób mogłem
rozładować całe gnieżdżące się we mnie napięcie.
- Reszty nie trzeba – rzuciłem dwadzieścia dwa dolary i
odwróciwszy się na pięcie ruszyłem w kierunku drzwi. Byłem jeszcze bardziej
dumny z siebie. Trzymałem pełną torbę w objęciach. I pieniądze i jedzenie to
cholernie nietrwałe rzeczy. Żałowałem tych dwudziestu siedmiu centów, które pod
wpływem chwili zostawiłem na zmarnowanie u tej tępej dziewczyny. Stanąłem przed
obdrapanymi drzwiami mojego mieszkania. Mimowolnie zerknąłem na skrzynkę pocztową.
Była pusta. Najważniejszy list czekał na mnie na stoliku koło łóżka, złożony w
kopercie. List napisany przez niego własnoręcznie.
Wpadłem do przedpokoju i pobiegłem sprawdzić, czy
rzeczywiście jest tam, gdzie go zostawiłem. Wyjąłem kartkę i delikatnie
rozłożyłem. Wpatrywałem się w kształtne litery i uporczywie starłem się nie
czytać treści. Chciałem po prostu patrzeć. Podziwiać go.
Nie mogłem dłużej odwlekać przygotowań do naszego
spotkania. Wsadziłem list z powrotem do koperty.
Rozpakowałem
zakupy i stwierdziłem, że jestem odpowiedzialnym dorosłym. Zrobiłem to, co
każdy dorosły człowiek robi z poczucia obowiązku.
Poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Jeśli wygasła mi
ważność konta, to fundusze na dzisiejszą kolację będę musiał przeznaczyć na
doładowanie. Niezbyt optymistyczna perspektywa.
- Panie Young, czekam na spotkanie z Panem. Mam nadzieję,
że Pańskie plany nie uległy zmianie. J. Reed – odczytałem.
Odłożyłem telefon na stół. Wolałem, żeby wiadomość była
tą informującą o niskim stanie konta. Byłbym przynajmniej spokojny.
Czułem, jak moje
serce obija się boleśnie o żebra. Oparłem się o ścianę, rozkoszując się jej
zimnem. Zostały mi cztery godziny do uwolnienia się od wszelkich niejasności.
Siedziałem na rozchybotanym stołku i nie mogłem zmusić
się do jedzenia. Kula w moim gardle rosła i przesuwała się w kierunku żołądka.
Odepchnąłem do siebie talerz i wziąłem łyk kawy, mając nadzieję, że jej gorzki
smaki i kofeina przywrócą mi namiastkę chęci do działania. Wskazówki zegara,
które zdawały się poruszać znacznie szybciej niż zazwyczaj, motywowały mnie
jednak lepiej. Wstałem i poszedłem do łazienki. Zdjąłem z suszarki czarną
koszulę, wyprasowałem i założyłem. Miała za długie rękawy i wyglądałem w niej
jeszcze bardziej niezdrowo. Przypomniawszy sobie stęchły garnitur, wolałem
pozostać przy tej opcji.
Rozebrałem się i wgramoliłem pod prysznic. Wyczułem
dłonią nierówność szramy na boku. Odwróciłem się do lustra i podziwiałem ją.
Była bledsza niż wczoraj, ciągle jednak zauważalna. Uśmiechnąłem się,
zadowolony z siebie.
Przeczesałem mokre włosy dłonią i zapiąłem koszulę. Założyłem
zaprasowane na kant spodnie i uznałem, że nadszedł dzień, w który mogę pokazać
się szerszej publice. Ubrania były na tyle luźne, że zamaskowały wszystkie
chorobliwie wystające kości. Czarna mucha domknęła całość. Stanąłem przed
wiszącym lustrem i przybrałem sztuczną pozę.
- Dlaczego nie mogę tak, kurwa, wyglądać, kiedy idę do
roboty? – rzuciłem i westchnąłem teatralnie. – Może dostawałbym większe
napiwki.
Czułem się nadzwyczaj dobrze. Myślałem, jak on będzie
wyglądał. Założy garnitur czy zwykły t- shirt? Jak go poznam? Byłem ciekaw czy
Reed o mnie myślał, bo ja myślałem o nim stanowczo za dużo.
5.
Skasowałem bilet i stanąłem jak najbliżej drzwi.
Usiłowałem przysunąć się do uchylonego okna i ignorować napierające na mnie z
każdej strony ciała. Włożyłem dłoń do kieszeni i trzymałem ją na portfelu, w
którym znajdowało się moje ostatnie piętnaście dolarów. Jeśli przyjadę
wcześniej, zahaczę o bankomat, jeśli nie moja kolacja ograniczy się do kawy i
gratisowego ciasteczka. Według zegarka miałem jeszcze prawie całą godzinę.
Tłum wypchnął mnie z pojazdu na niemniej zaludniony
przystanek. Wygładziłem pieczołowicie wyprasowaną koszulę i ruszyłem przed
siebie, rozglądając się za bankomatem. Znalazłem jeden i zwątpiłem, czy chcę
wiedzieć ile mam oszczędności. Zaryzykowałem i wsadziłem kartę do czytnika.
Pięćdziesiąt dwa dolary.
Wypłaciłem pięćdziesiąt i zawiedziony patrzyłem na
komunikat ‘ na koncie pozostało: dwa dolary ’. Schowałem sumkę do portfela i
odszedłem od maszyny.
Dystans między mną a kawiarnią zmniejszał się zbyt
szybko. Starałem się zwolnić, ale zdawało mi się, że idę coraz prędzej. O
piętnastej czterdzieści siedem stałem przed umówionym miejscem. Szklane drzwi
rozsunęły się i było za późno, by cokolwiek zmieniać. Wszedłem.
Rozglądałem się po sali, szukając kogoś, kto mógłby być
Johnem Reedem. Telefon w mojej kieszeni znów zawibrował. Przeczytałem
wiadomość, według której miałem podejść do kelnera i zapytać konkretnie o Johna
Reeda.
Kelner, nie czekając, aż ja się zdecyduję, ruszył w moim
kierunku.
- Przepraszam, szuka pan kogoś? – zapytał.
- Tak – odpowiedziałem niepewnie. – Johna Reeda.
- Proszę za mną.
Poszedłem, pomimo że każda komórka w moim ciele
krzyczała, że to ostatnia szansa, żeby się wycofać. Nie wykorzystałem jej.
Wszedłem za mężczyzną po schodach do cichego pomieszczenia. Powietrze było
szare do dymu papierosów, które pachniały znacznie lepiej niż moje ruskie.
- Stolik naprzeciw balkonu, panie Young. – odparł kelner
i ukłonił się.
Nie miałem nawet ochoty zapytać go, skąd zna moje
nazwisko.
On tam siedział, tyłem do pustych stolików. Ogarnęło mnie
przerażenie i poczucie oderwania od całości, od tego, gdzie niedawno się
znajdowałem.
- Jak długo będzie tam pan stał? – odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, ale nie wiem, co powinienem zrobić w tej
sytuacji. – bąknąłem.
Wstał, zgasił papierosa i wyszedł na balkon. Podparł się
o balustradę. Milczał. Chciałem do niego podejść, zobaczyć, jak wygląda z
bliska.
Uznałem, że dłuższe czekanie nie ma sensu. Starałem się
iść cicho, powoli. Odniosłem wrażenie, że zbliżam się do dzikiego zwierzęcia,
które w każdej chwili może zaatakować. Doszedłem do wyjścia na balkon i
zatrzymałem się. Powstała bariera, której nie chciałem przekroczyć.
- Nie jest pan tak wylewny, jak wydawał się pan być,
Young – po raz kolejny to on przerwał ciszę.
Wiedziałem, że temat tamtej nocy mnie nie ominie.
- Podejrzewam, - kontynuował – że na pańskie zachowanie
wpłynęło wtedy wiele innych czynników. Zaskoczył mnie jednak fakt, że już za
pierwszym razem trafiłem na osobę, która tak dobrze wpisywała się w moje
kanony. Zdaje się, że ja panu również przypadłem do gustu.
Odwrócił się i wolno kroczył w moją stronę. Wstrzymałem
oddech. Przeszył mnie spojrzeniem chłodnych, władczych oczy. Nigdy nie
widziałem tak intensywnej zieleni.
- Zapraszam, niech pan usiądzie – przysiadł na miękkim
fotelu, a ja poszedłem w jego ślady. – Proszę powiedzieć mi coś o sobie.
- Wydaje mi się, że to ja powinienem zadać panu podobne
pytanie – wyrzuciłem z siebie, zanim
pomyślałem, co robię. – Pan wie o mnie praktycznie wszystko, ja o panu nie wiem
nic.
Obrócił lekko głowę w moją stronę. Jego brązowe włosy
zaczesane do tyłu przyjęły promienie słońca i lekko zalśniły. Miał na sobie
frak z dokładnie zawiązaną czarną muchą. Spojrzałem na swój nieudolny węzeł.
Był blady, ale nie tak chorobliwie, jak ja. Ja wyglądałem
jak ćpun bez pieniędzy, on z kolei jak przypominał bezwzględnego władcę. I tak
miałem ochotę wobec niego postępować. Jak sługa wobec władcy.
- Racja – uśmiechnął się lekko po kolejnej chwili ciszy.
– Wie pan, jak się nazywam. Dodam jeszcze, że jestem zarządcą i właścicielem
kilku hoteli i restauracji. Na razie tyle musi panu wystarczyć. – przerwał i
przyglądał się mojej reakcji.
Jego słowa brzmiały ostatecznie. Nie miałem odwagi
dopytywać.
- Czy myślał pan nad ofertą, jaką złożyłem w sowim
liście?
- Cóż, nieszczególnie – przyznałem.
- Czas najwyższy, by podjął pan jakieś kroki, panie
Young.
Lustrowałem go wzrokiem znacznie bardziej natarczywie,
niż zamierzałem. Nie wydawało mi się bynajmniej, by mu to przeszkadzało. Zdawał
się czerpać przyjemność z bycia podziwianym. Był piękny, a pięknych mężczyzn
się podziwia. Przekroczył wszystkie moje oczekiwania. Tworzył doskonałą całość,
wszystko w nim uzupełniało się. Nie było
luki zostawionej na jakiekolwiek potknięcia. Obudziła się we mnie uśpiona
potrzeba kontaktu, chciałem go dotknąć, przyłożyć dłoń do idealnie zarysowanej
linii żuchwy pokrytej trzydniowym zarostem, pogłaskać grzbiet szczupłej dłoni,
której każde ścięgno widoczne było pod cienką skórą.
- Czy doczekam się odpowiedzi? – uniósł brew w geście
zniecierpliwienia.
- Nie mogę podjąć takiej decyzji bez jej wcześniejszego
przemyślenia – na ułamek sekundy powróciło do mnie zdroworozsądkowe myślenie.
- Nie będę długo czekał – rzucił i zapalił cygaro. –
Uważam, że proponuję korzystne warunki. Nie wiem, czy ktokolwiek inny zgodziłby
się utrzymywać dorosłego mężczyznę, zagwarantować mu mieszkanie w zamian za naprawdę
niewymagającą wysiłku usługę. A szczególnie nie nadwyrężającą dla kogoś w tak
młodym wieku, jak pan.
- Zdaje mi się, że wcześniej określił to pan jako
przysługę, nie usługę – spróbowałem przejąć kontrolę nad rozmową, choć czułem,
że nawet jeśli dostanę namiastkę dominacji utracę ją zanim dobrze wykorzystam.
- Nie mogłem określić wszystkiego wprost, sam pan rozumie
– zaśmiał się – działa tu naprawdę prosta psychologia. Podejrzewam, że nie
byłby pan tak skory do zjawienia się tutaj, gdyby wiedział, co kryło się pod
niewinnym słowem ‘ przysługa’.
Zaczynałem kojarzyć fakty i sklejać je w mniej lub
bardziej spójną całość. Reed nie przerywał swojego monologu.
- Łączy nas zupełnie nietypowa więź. Jesteśmy dla siebie
praktycznie obcymi osobami, lecz i ja wiem coś
na pana temat i pan wie coś na mój. Coś, czego nie powinny wiedzieć o
sobie obcy ludzie. Tak więc naszą relację można chyba przenieść na wyższy
poziom, nie sądzi pan? Kolejną kwestią
jest to, że ja daję panu coś, czego sam pan sobie nie da i odwrotnie.
Perfekcyjnie się w tym wypadku uzupełniamy.
- Czy mógłby pan przejść do meritum sprawy? – natychmiast
pożałowałem, że tym razem odważyłem się odezwać.
Reed wstał i wolno podszedł do mojego fotela. Nachylił
się nade mną i szepnął:
- Nieładnie jest przerywać, kiedy ktoś starszy mówi.
Bardzo nieładnie.
Oparł skórzanego buta na moim kroczu i znów
nachylił się ku mojej twarzy. Obcas boleśnie ugniatał członka, a Reed polizał
mnie po zapadnięty policzku .
- Wiem, proszę pana, że takie zabawy to coś w pańskim
stylu – szeptał i leniwie rozwiązywał niezgrabny węzeł mojej muchy. – Miał pan jakieś problemy? Być może pańscy
rodzice również postanowili przekroczyć granice ramowej i powszechnie uznawanej
seksualności człowieka? Co też oni musieli robić na pana niewinnych oczach, że
wyrosło im coś takiego.
Czułem owo znajome ciepło zwiastujące nieszczęście. Zajmowało
coraz większy obszar, wkraczało na
lędźwie, doprowadzało mnie do istnego szaleństwa.
- Nie boi się pan, że ubrudzi swoje jakże szykowne
ciuchy? Może dla bezpieczeństwa i ochrony resztki godności, jaka panu
pozostała, pozbędziemy się ich?
Nie miałem siły wydobyć z siebie pojedynczego słowa.
Koncentrowałem się na rozkoszy i jednoczesnym poczuciu upokorzenia. Reed
zastąpił twardy obcas dłonią i coraz bardziej gwałtownie pieścił moje jądra. Nie
powstrzymywałem jęków, które spazmatycznie wyrywały mi się z gardła.
- Widzi pan, panie Young, jest pan najzwyklejszą dziwką,
chociaż one przynajmniej wezmą pieniądze zanim zaczną się pod kimś wić i
jęczeć. A pan? Poddał się bez żadnej walki. Podejrzewam, że jeśli podetknąłbym
panu mojego kutasa, nie zawahałby się pan ani chwili i ochoczo wziął go do
buzi, jak grzeczny chłopiec. Nie mam
racji?
Ledwo słyszałem, o co się zapytał. Byłem zajęty
rytmicznym poruszaniem biodrami i próbami kontroli nad własnym ciałem, co z
każdym kolejnym jego słowem i ruchem było coraz trudniejsze. Nienawidziłem go,
ale nie dopuszczałem myśli, że mógłby to być ktoś inny. Nienawidziłem jego słów
i nie wyobrażałem sobie, że mógł mnie tak zafascynować. Wszystko to zachodziło
jednocześnie, zazębiało się, a ja powoli się poddawałem. Dowód na to,
co teraz było jedynie ponownie potwierdzane, dostałem tamtej nocy.
- I jak, panie Young, namyślił się pan? - ciepły oddech Reeda łaskotał mnie w kark. –
Chce pan ze mną mieszkać czy nie?
Jego język wdarł się w moje usta, penetrował je, dusił
ostatnie jęki i westchnienia .
- Tak! – wykrzyczałem i moim ciałem wstrząsnął
ekstatyczny dreszcz. Reed klęknął i polizał plamę spermy, która przebiła się
przez materiał moich spodni.
- Cieszę się – wyszeptał – bardzo się cieszę.
Wstał, naciągnął zagięcia na koszuli , po czym dodał:
- Zobaczy pan, jak miło będziemy razem spędzać czas. Taki
masochista to skarb.
Pierwszy raz usłyszałem to zupełnie wprost. Bez zbędnych ceregieli
użył tego słowa. Masochista.
Dokładnie taka jest nasza relacja. On jest władcą, ja
jestem sługą.
On jest tym cholernym sadystą, a mnie przypadła rola
małego masochisty.
- Ubierz się – usłyszałem, kiedy podejmowałem ostatnie
próby skupienia myśli. – Wyślę kogoś po twoje rzeczy. Jedziesz do mnie.
Zapiąłem spodnie i wytarłem resztki nasienia serwetką.
Wiedziałem, że teraz zawsze będzie się do mnie zwracał w trybie rozkazującym.
Jezzzusieee....No opowiadanie jest świetne!!! I wiesz strasznie zaciekawił mnie twój własny opis siebie . Kiedy masz zamiar dać kolejny rozdział ?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję swoim calutkim < podobno zimnym> serduszkiem =u= To naprawdę niezwykle budujące słowa i za każdym razem, gdy słyszę pochwałę dla swojej pracy zimne serduszko zaczyna znacznie szybciej bić ^w^ Podejrzewam, że nowy rozdział < w sumie rozdziały, bo jak już piszę to hurtem> dodam gdzieś w połowie czerwca :3
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko co się na tym blogu znajduje. Żałuję. że tak późno odkryłam Twoje opowiadania. Cudowne. Świetnie się to czyta. Ubolewam nad tym że tak długo nie było tu nic dodawane. Jest to po prostu cudne. Pozdrawiam i będę czekać, nawet rok, bo warto :3
OdpowiedzUsuńOgarnęła mnie twórcza IMPOTENCJA!
UsuńMuszę z niej wyjść. I chyba mam zalążek idei!
Droga Cynthio, nie ma już dla mnie ratunku, zakochałam się w twojej twórczości na amen.
OdpowiedzUsuń