sobota, 22 marca 2014

The Song of a Lonely City vol.2

" Leksykon dewiacji seksualnych" 
                              Polecam,
                        Cynthia Morgan 
https://www.youtube.com/watch?v=d-KxsdWX9xE  Polecam sobie słuchać w trakcie czytania <3


3.
Jedynym przyjemnym akcentem dzisiejszego dnia był fakt, że właśnie skasowałem bilet i zaległem na twardym autobusowym siedzeniu. Wracałem do swojego niemego mieszkania, gdzie nie byłem zmuszany do nadwyrężania mięśni twarzy w celu zachowania przymilnego uśmiechu. Nie musiałem wdychać powietrza konsystencji zawiesiny, przesyconego zapachami drogich perfum. Wracałem do ciszy.
- Bilet do kontroli.
Głos, który brutalnie wyrwał mnie z letargu należał do niepewnie wyglądającego Murzyna. Stał nade mną i czekał, aż przetrawię wysłany komunikat.
- Nie macie kiedy kontroli robić, tylko w nocy? – zapytałem, przetrząsając kieszenie. – Znacznie więcej mandatów można wlepić około siedemnastej.
Stał z założonymi rękoma i gapił się na mnie. Nie wiedział, co odpowiedzieć czy nie chciał wychylać się poza zakres swoich obowiązków, czyli zupełnie niezłożoną czynność sprawdzenia papierka z cyferkami?
- Długo mam jeszcze czekać? – odezwał się i rozejrzał zniecierpliwiony po twarzach kilku współpasażerów.
- Jestem pewny, że gdzieś go wsadziłem. Niech mi pan da jeszcze sekundę.
Powlókł się bez słowa w kierunku innych, a ja modliłem się, żeby nie zdążył wrócić w ciągu kilku minut dzielących mnie od mojego przystanku.
Siła wyższa, na którą nie dalej niż parę godzin temu narzekałem, okazała się nadzwyczaj chętna do pomocy. Drzwi pojazdu otworzyły się i wyszedłem, rzucając chamskie ‘adios’ na odchodne. Słyszałem jeszcze czyjeś krzyki, Murzyn wbił we mnie nieprzytomny wzrok. Pomachałem mu i poszedłem w swoją stronę, chowając dłonie w kieszeniach płaszcza. Za kilka dni najpewniej dostanę jeden z niewielu listów, z pieprzonym mandatem i wezwaniem do zapłaty zaległych.
Stanąłem przed obdrapanymi drzwiami kamienicy, która obecnie była moim lokum i nic nie zwiastowało jakiejkolwiek zmiany w tej kwestii. Uśmiechnąłem się, słysząc znajomy szczęk klucza w wyrobionym zamku. Nacisnąłem klamkę i przeszedłem przez próg wyznaczający granicę między terytorium moim, a innych. Znikoma różnica temperatur na zewnątrz i w mieszkaniu dała mi do zrozumienia, że problem niesprawnego ogrzewania nadal istnieje i nie zostanie w konkretnie określonym czasie usunięty. Niechętnie zdjąłem płaszcz i rzuciłem go na zakurzone oparcie fotela. Napełniłem czajnik, nasypałem kawy do krzemionkowego kubka i oparłem się  ścianę. Ogarnęła mnie znajoma niemoc, brak motywacji do podjęcia jakiegokolwiek działania.
- I co? Czekasz na bożą litość?
Musiałem zakłócić strukturę ciszy. Nawet ja posiadam ograniczoną zdolność znoszenia samotności.
Obserwacja czajnika nie przynosiła żadnego pożytku. Wyszedłem przed drzwi i otworzyłem skrzynkę na listy nie spodziewając się niczego szczególnego.
Po raz kolejny rutyna została przełamana. Pamiętał o mnie ktoś inny niż policja. Wyjąłem kopertę z namaszczeniem i odwróciłem, by zobaczyć imię adresata.
- Kurwa- zakląłem, głośno wciągając powietrze. – Panie Boże drwisz ze mnie?
 John Reed postąpił całkiem sprytnie i nie podał swojego adresu.
Zastanawiało mnie, jak wszedł w posiadanie mojego.
Stałem na klatce schodowej i kompulsywnie obracałem list w dłoniach, zanim zdecydowałem się wrócić do mieszkania. Przypomniałem sobie o kawie, która czekała na blacie. Przysiadłem na kancie kuchennego stołu i otworzyłem list.  Nie miałem nic do stracenia. Rozłożyłem kartkę, czytałem jego odręczne pismo.


Panie Young ,


chciałbym rozpocząć właściwie całą procedurę powitania Pana i przeprosić za formę naszego pierwszego i, niestety, jedynego spotkania. Na  kartce, którą Panu zostawiłem znajdują się prawdziwe, aktualne dane.  Proszę się nie krępować i dzwonić o każdej dogodnej dla Pana porze.
Zastanawia się Pan zapewne dlaczego podjąłem próbę skontaktowania się w ten staroświecki sposób. Wyjaśnienie jest znacznie bardziej prozaiczne, niż mogłoby się wydawać. Uznałem, że postąpiłem z Pańskim ciałem zbyt, powiedzmy, brutalnie i myśl o ewentualnych uszczerbkach na Pana zdrowiu poważnie mnie zaniepokoiła. Sprawiał Pan wrażenie osoby doświadczonej w kontaktach męsko-męskich, a zatem wie Pan zapewne o odpowiednim przygotowaniu do współżycia. Zmuszony jestem jednak przyznać, że seks z Panem był najbardziej perfekcyjną odmianą bliskości, jakiej miałem szansę doznać.
Wywnioskowałem również, że sadomasochizm spełnił Pańskie oczekiwania. Nie jest moim zamiarem narzucanie się Panu, zaryzykuję jednak złożenie pewnej niewinnej propozycji. Chciałbym zaoferować możliwość zmienienia Pana obecnego miejsca zamieszkania i wprowadzenie się do mojego lokum w tempie przyspieszonym. Jestem w stanie zapewnić Panu utrzymanie w zamian za przysługę, niezbyt zresztą wymagającą. Proponuję spotkanie w neutralnym miejscu w celu podjęcia ostatecznej decyzji. Czy jest Pan dyspozycyjny jutro pomiędzy szesnastą a osiemnastą? Niech owym neutralnym miejscem będzie kawiarnia na Greenwich Avenue. Liczę, że moja propozycja spotka się z entuzjastycznym przyjęciem z Pańskiej strony.
                                               Pozdrawiam,
J. Reed

PS.: Pominięcie własnego adresu było celowym zabiegiem, Panie Young. Doskonale zdawałem sobie sprawę, jak bardzo pobudzi to Pana do myślenia, skąd mam Pański.

Nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Wszystko w moim ciele krzyczało, że dopiero teraz sprawy przyjęły zły obrót. Pieprzony sadysta wiedział, gdzie mieszkam, a ja nie miałem pojęcia jak wygląda jego twarz. Mimo to, byłem zaciekawiony. Obudziła się we mnie zdrowa, ludzka ciekawość. Wygrzebałem telefon z torby i wybrałem numer  Johna Reeda. Słyszałem, oprócz sygnału w uchu, bicie własnego serca. Zacząłem przechadzać się po pokojach, nie mogłem usiąść i czekać w spokoju.
Po długich, ciągnących się sekundach odebrał.
- W czym mogę pomóc?
Głos Johna Reeda brzmiał inaczej niż w hotelu. Był zimny.
- Dzień dobry – zacząłem, nieprzekonany do tego, co zrobiłem – nazywam się…
- Matthew Young, zgadza się?
- Tak. – odparłem. – Widzi pan, nie mam obecnie zbyt dużo czasu do rozdysponowania, dzwonię więc jedynie po to, by potwierdzić chęć spotkania się z panem.
- Doprawdy? – zaśmiał się. – Spodziewałem się raczej, że pana przestraszę.
I masz całkowitą rację, panie Reed, pomyślałem.
- Czas i miejsce są w porządku. Będę tam o umówionej godzinie. – wyrzuciłem z siebie i fala gorąca rozlała się po moim ciele. – Jak pana rozpoznam?
- Nie będę wyróżniał się kompletnie niczym, ale gwarantuję, że poczuje pan, że to ja.
 Chciałem już odłożyć słuchawkę, zakończyć rozmowę i spokojnie przemyśleć swoją decyzję.
- Przepraszam, ale muszę się pożegnać. – siliłem się na stanowczy ton, choć moje starania nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości.
- Rozumiem, panie Young. W takim razie czekam na nasze jutrzejsze spotkanie.
Rozłączyłem się. Opadłem na krzesło, przeczesałem włosy drżącą dłonią. Nie wierzyłem, że jestem na tyle głupi, żeby próbować w jakikolwiek sposób go poznać. Boże, chyba naprawdę doświadczałem w tej chwili zapomnianego uczucia zakochania. Jedynym problemem tego stanu była jego niewłaściwość i znaczne wybieganie poza normy. Miałem po raz kolejny zostać cholerną zabawką? Ba, prywatną kurwą!
Zastanawiałem się, gdzie zgubiłem swoją godność. Co, do kurwy nędzy, poszło w złym kierunku? Starałem się zapomnieć o wszystkim, co miało powiązanie z Reedem.
Poszedłem do łazienki i nachyliłem się nad umywalką.
- Jesteś taki durny – powiedziałem – całkowita parodia człowieka.
Puściłem wodę i słuchałem jej szumu. Zimne krople pryskały na moje kościste dłonie.
- Powinieneś pójść w końcu do tego spożywczaka – spojrzałem na odbicie w lustrze i zaśmiałem się. Nie potrafiłem zadbać o siebie, a angażowałem się w gównianą, zmyśloną miłość. Podejrzewałem, że jeśli kiedykolwiek Bóg się pomylił, to ja byłem tym błędem. W każdym razie wszystko na to wskazywało.

4.

Całą noc siedziałem w fotelu i paliłem ruskie papierosy, które nabyłem w ilości hurtowej po całkiem okazyjnej cenie. Byłem z siebie dumny. Postanowiłem się za to nagrodzić. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do szefa.
- Dzień dobry – bąknąłem, powstrzymując odruch ziewania – chciałem powiedzieć, że nie mogę się dzisiaj pojawić na zmianie. – Nie, nie. Po prostu nie najlepiej się czuję. Jutro powinienem być. – Dziękuję. Do widzenia.
Należy mi się. Jeden dzień beze mnie nikomu nie zaszkodzi. Poza tym miałem przecież ważne spotkanie. Dziś wszystko się wyjaśni. Dziś konfrontuję swoje wyobrażenia z rzeczywistością. Podniecenie wymieszało się ze strachem i ta mieszanina wprowadziła mnie w paskudny stan niemocy. Podciągnąłem kolana pod brodę i siedziałem skulony w śmierdzącym kurzem fotelu. Powinienem wyprasować koszulę, spodnie, zrobić cokolwiek.
Nie… Nie szedłem, cholera, na randkę tylko chciałem wyjaśnić pewne dyskusyjne kwestie. Nastolatki- to oni chodzą na randki, ja jestem dorosłym, pracującym mężczyzną. Płacę podatki, sam sobie na chleb zarabiam i nie mam  czasu na romanse.
Wstałem i podszedłem do szafy. Otworzyłem jedno skrzydło drzwi i omiotłem wzrokiem jej zawartość. W kącie wisiał garnitur i miałem cichą nadzieję, że nie był za mały. Przymierzyłem. Przesiąkł zapachem wilgotnego drewna, nieco wyblakł. Był za luźny. Najwyraźniej fakt, że schudłem aż tak bardzo umknął mojej uwadze.
Przypomniałem sobie, że lodówka od dwóch dni stoi pusta. Miałem dostatecznie dużo wolnego czasu, żeby w końcu iść do sklepu. Wyjąłem portfel z kieszeni płaszcza i odliczyłem potrzebną sumę. Na dzisiejsze spotkanie z Johnem Reedem zostało mi piętnaście dolarów.
- Jesteś, chłopie, w beznadziejnej sytuacji – zagadałem i zabrałem leżącą na stole reklamówkę.
Zamknąłem drzwi, wyszedłem na zimny korytarz, który zawsze pachniał tak samo. Grzybem, przypalonym mięsem i papierosami. Spojrzałem na skrzynkę pocztową, w której wczoraj znalazłem list, o dziwo, niebędący mandatem. Chciałem przywołać w pamięci naszą rozmowę, ale coś blokowało mi dostęp do tego wspomnienia. Wsadziłem dłonie w kieszenie spodni i zszedłem po wydeptanych schodach.
Nienawidziłem tego sklepu, pod którym co noc zbierały się grupki chłystków i robili zupełnie zbędny hałas. Dzisiaj byłem jednak wdzięczny, że tu jest i nie muszę zapuszczać się nigdzie dalej.
Wybrałem najtańsze, niezbędne do przeżycia produkty i stanąłem w kolejce ignorując każde spojrzenie, jakie na mnie padło. Wiedziałem, że z wyglądu bliżej mi do ćpuna niż kelnera. Ilekroć przyglądałem się sobie, zadziwiała mnie siła ludzkiego ciała, choć byłem w pełni świadomy, że w moim przypadku ta siła już od dłuższego czasu działa na rezerwie.
- Dwadzieścia jeden siedemdziesiąt trzy – powiedziała kasjerka z nieprzytomnym wyrazem twarzy. – Chce pan reklamówkę?
- A widzi pani, co tu trzymam? – pomachałem jej przed oczami wymiętoszoną plastikową torbą.
- Czyli nie?
- Gratulacje! – krzyknąłem. – Jest pani niesamowicie bystra. Naprawdę nie wiem, co pani robi na kasie.
Jej pulchne policzki przybrały identycznie czerwoną barwę, jak uszy. Cieszyłem się, że w taki nieszkodliwy dla siebie sposób mogłem rozładować całe gnieżdżące się we mnie napięcie.
- Reszty nie trzeba – rzuciłem dwadzieścia dwa dolary i odwróciwszy się na pięcie ruszyłem w kierunku drzwi. Byłem jeszcze bardziej dumny z siebie. Trzymałem pełną torbę w objęciach. I pieniądze i jedzenie to cholernie nietrwałe rzeczy. Żałowałem tych dwudziestu siedmiu centów, które pod wpływem chwili zostawiłem na zmarnowanie u tej tępej dziewczyny. Stanąłem przed obdrapanymi drzwiami mojego mieszkania. Mimowolnie zerknąłem na skrzynkę pocztową. Była pusta. Najważniejszy list czekał na mnie na stoliku koło łóżka, złożony w kopercie. List napisany przez niego własnoręcznie.
Wpadłem do przedpokoju i pobiegłem sprawdzić, czy rzeczywiście jest tam, gdzie go zostawiłem. Wyjąłem kartkę i delikatnie rozłożyłem. Wpatrywałem się w kształtne litery i uporczywie starłem się nie czytać treści. Chciałem po prostu patrzeć. Podziwiać go.
Nie mogłem dłużej odwlekać przygotowań do naszego spotkania. Wsadziłem list z powrotem do koperty.
 Rozpakowałem zakupy i stwierdziłem, że jestem odpowiedzialnym dorosłym. Zrobiłem to, co każdy dorosły człowiek robi z poczucia obowiązku.
Poczułem wibracje telefonu w kieszeni. Jeśli wygasła mi ważność konta, to fundusze na dzisiejszą kolację będę musiał przeznaczyć na doładowanie. Niezbyt optymistyczna perspektywa.
- Panie Young, czekam na spotkanie z Panem. Mam nadzieję, że Pańskie plany nie uległy zmianie. J. Reed – odczytałem.
Odłożyłem telefon na stół. Wolałem, żeby wiadomość była tą informującą o niskim stanie konta. Byłbym przynajmniej spokojny.
Czułem,  jak moje serce obija się boleśnie o żebra. Oparłem się o ścianę, rozkoszując się jej zimnem. Zostały mi cztery godziny do uwolnienia się od wszelkich niejasności.
Siedziałem na rozchybotanym stołku i nie mogłem zmusić się do jedzenia. Kula w moim gardle rosła i przesuwała się w kierunku żołądka. Odepchnąłem do siebie talerz i wziąłem łyk kawy, mając nadzieję, że jej gorzki smaki i kofeina przywrócą mi namiastkę chęci do działania. Wskazówki zegara, które zdawały się poruszać znacznie szybciej niż zazwyczaj, motywowały mnie jednak lepiej. Wstałem i poszedłem do łazienki. Zdjąłem z suszarki czarną koszulę, wyprasowałem i założyłem. Miała za długie rękawy i wyglądałem w niej jeszcze bardziej niezdrowo. Przypomniawszy sobie stęchły garnitur, wolałem pozostać przy tej opcji.
Rozebrałem się i wgramoliłem pod prysznic. Wyczułem dłonią nierówność szramy na boku. Odwróciłem się do lustra i podziwiałem ją. Była bledsza niż wczoraj, ciągle jednak zauważalna. Uśmiechnąłem się, zadowolony z siebie.
Przeczesałem mokre włosy dłonią i zapiąłem koszulę. Założyłem zaprasowane na kant spodnie i uznałem, że nadszedł dzień, w który mogę pokazać się szerszej publice. Ubrania były na tyle luźne, że zamaskowały wszystkie chorobliwie wystające kości. Czarna mucha domknęła całość. Stanąłem przed wiszącym lustrem i przybrałem sztuczną pozę.
- Dlaczego nie mogę tak, kurwa, wyglądać, kiedy idę do roboty? – rzuciłem i westchnąłem teatralnie. – Może dostawałbym większe napiwki.
Czułem się nadzwyczaj dobrze. Myślałem, jak on będzie wyglądał. Założy garnitur czy zwykły t- shirt? Jak go poznam? Byłem ciekaw czy Reed o mnie myślał, bo ja myślałem o nim stanowczo za dużo.

5.

Skasowałem bilet i stanąłem jak najbliżej drzwi. Usiłowałem przysunąć się do uchylonego okna i ignorować napierające na mnie z każdej strony ciała. Włożyłem dłoń do kieszeni i trzymałem ją na portfelu, w którym znajdowało się moje ostatnie piętnaście dolarów. Jeśli przyjadę wcześniej, zahaczę o bankomat, jeśli nie moja kolacja ograniczy się do kawy i gratisowego ciasteczka. Według zegarka miałem jeszcze prawie całą godzinę.
Tłum wypchnął mnie z pojazdu na niemniej zaludniony przystanek. Wygładziłem pieczołowicie wyprasowaną koszulę i ruszyłem przed siebie, rozglądając się za bankomatem. Znalazłem jeden i zwątpiłem, czy chcę wiedzieć ile mam oszczędności. Zaryzykowałem i wsadziłem kartę do czytnika. Pięćdziesiąt dwa dolary.
Wypłaciłem pięćdziesiąt i zawiedziony patrzyłem na komunikat ‘ na koncie pozostało: dwa dolary ’. Schowałem sumkę do portfela i odszedłem od maszyny.
Dystans między mną a kawiarnią zmniejszał się zbyt szybko. Starałem się zwolnić, ale zdawało mi się, że idę coraz prędzej. O piętnastej czterdzieści siedem stałem przed umówionym miejscem. Szklane drzwi rozsunęły się i było za późno, by cokolwiek zmieniać. Wszedłem.
Rozglądałem się po sali, szukając kogoś, kto mógłby być Johnem Reedem. Telefon w mojej kieszeni znów zawibrował. Przeczytałem wiadomość, według której miałem podejść do kelnera i zapytać konkretnie o Johna Reeda.
Kelner, nie czekając, aż ja się zdecyduję, ruszył w moim kierunku.
- Przepraszam, szuka pan kogoś? – zapytał.
- Tak – odpowiedziałem niepewnie. – Johna Reeda.
- Proszę za mną.
Poszedłem, pomimo że każda komórka w moim ciele krzyczała, że to ostatnia szansa, żeby się wycofać. Nie wykorzystałem jej. Wszedłem za mężczyzną po schodach do cichego pomieszczenia. Powietrze było szare do dymu papierosów, które pachniały znacznie lepiej niż moje ruskie.
- Stolik naprzeciw balkonu, panie Young. – odparł kelner i ukłonił się.
Nie miałem nawet ochoty zapytać go, skąd zna moje nazwisko.
On tam siedział, tyłem do pustych stolików. Ogarnęło mnie przerażenie i poczucie oderwania od całości, od tego, gdzie niedawno się znajdowałem.
- Jak długo będzie tam pan stał? – odezwał się pierwszy.
- Przepraszam, ale nie wiem, co powinienem zrobić w tej sytuacji. – bąknąłem.
Wstał, zgasił papierosa i wyszedł na balkon. Podparł się o balustradę. Milczał. Chciałem do niego podejść, zobaczyć, jak wygląda z bliska.
Uznałem, że dłuższe czekanie nie ma sensu. Starałem się iść cicho, powoli. Odniosłem wrażenie, że zbliżam się do dzikiego zwierzęcia, które w każdej chwili może zaatakować. Doszedłem do wyjścia na balkon i zatrzymałem się. Powstała bariera, której nie chciałem przekroczyć.
- Nie jest pan tak wylewny, jak wydawał się pan być, Young – po raz kolejny to on przerwał ciszę.
Wiedziałem, że temat tamtej nocy mnie nie ominie.
- Podejrzewam, - kontynuował – że na pańskie zachowanie wpłynęło wtedy wiele innych czynników. Zaskoczył mnie jednak fakt, że już za pierwszym razem trafiłem na osobę, która tak dobrze wpisywała się w moje kanony. Zdaje się, że ja panu również przypadłem do gustu.
Odwrócił się i wolno kroczył w moją stronę. Wstrzymałem oddech. Przeszył mnie spojrzeniem chłodnych, władczych oczy. Nigdy nie widziałem tak intensywnej zieleni.
- Zapraszam, niech pan usiądzie – przysiadł na miękkim fotelu, a ja poszedłem w jego ślady. – Proszę powiedzieć mi coś o sobie.
- Wydaje mi się, że to ja powinienem zadać panu podobne pytanie – wyrzuciłem z siebie,  zanim pomyślałem, co robię. – Pan wie o mnie praktycznie wszystko, ja o panu nie wiem nic.
Obrócił lekko głowę w moją stronę. Jego brązowe włosy zaczesane do tyłu przyjęły promienie słońca i lekko zalśniły. Miał na sobie frak z dokładnie zawiązaną czarną muchą. Spojrzałem na swój nieudolny węzeł.
Był blady, ale nie tak chorobliwie, jak ja. Ja wyglądałem jak ćpun bez pieniędzy, on z kolei jak przypominał bezwzględnego władcę. I tak miałem ochotę wobec niego postępować. Jak sługa wobec władcy.
- Racja – uśmiechnął się lekko po kolejnej chwili ciszy. – Wie pan, jak się nazywam. Dodam jeszcze, że jestem zarządcą i właścicielem kilku hoteli i restauracji. Na razie tyle musi panu wystarczyć. – przerwał i przyglądał się mojej reakcji.
Jego słowa brzmiały ostatecznie. Nie miałem odwagi dopytywać.
- Czy myślał pan nad ofertą, jaką złożyłem w sowim liście?
- Cóż, nieszczególnie – przyznałem.
- Czas najwyższy, by podjął pan jakieś kroki, panie Young.
Lustrowałem go wzrokiem znacznie bardziej natarczywie, niż zamierzałem. Nie wydawało mi się bynajmniej, by mu to przeszkadzało. Zdawał się czerpać przyjemność z bycia podziwianym. Był piękny, a pięknych mężczyzn się podziwia. Przekroczył wszystkie moje oczekiwania. Tworzył doskonałą całość,  wszystko w nim uzupełniało się. Nie było luki zostawionej na jakiekolwiek potknięcia. Obudziła się we mnie uśpiona potrzeba kontaktu, chciałem go dotknąć, przyłożyć dłoń do idealnie zarysowanej linii żuchwy pokrytej trzydniowym zarostem, pogłaskać grzbiet szczupłej dłoni, której każde ścięgno widoczne było pod cienką skórą. 
- Czy doczekam się odpowiedzi? – uniósł brew w geście zniecierpliwienia.
- Nie mogę podjąć takiej decyzji bez jej wcześniejszego przemyślenia – na ułamek sekundy powróciło do mnie zdroworozsądkowe myślenie.
- Nie będę długo czekał – rzucił i zapalił cygaro. – Uważam, że proponuję korzystne warunki. Nie wiem, czy ktokolwiek inny zgodziłby się utrzymywać dorosłego mężczyznę, zagwarantować  mu mieszkanie w zamian za naprawdę niewymagającą wysiłku usługę. A szczególnie nie nadwyrężającą dla kogoś w tak młodym wieku, jak pan.
- Zdaje mi się, że wcześniej określił to pan jako przysługę, nie usługę – spróbowałem przejąć kontrolę nad rozmową, choć czułem, że nawet jeśli dostanę namiastkę dominacji utracę ją zanim dobrze wykorzystam.
- Nie mogłem określić wszystkiego wprost, sam pan rozumie – zaśmiał się – działa tu naprawdę prosta psychologia. Podejrzewam, że nie byłby pan tak skory do zjawienia się tutaj, gdyby wiedział, co kryło się pod niewinnym słowem ‘ przysługa’.
Zaczynałem kojarzyć fakty i sklejać je w mniej lub bardziej spójną całość. Reed nie przerywał swojego monologu.
- Łączy nas zupełnie nietypowa więź. Jesteśmy dla siebie praktycznie obcymi osobami, lecz i ja wiem coś  na pana temat i pan wie coś na mój. Coś, czego nie powinny wiedzieć o sobie obcy ludzie. Tak więc naszą relację można chyba przenieść na wyższy poziom, nie sądzi pan? Kolejną  kwestią jest to, że ja daję panu coś, czego sam pan sobie nie da i odwrotnie. Perfekcyjnie się w tym wypadku uzupełniamy.
- Czy mógłby pan przejść do meritum sprawy? – natychmiast pożałowałem, że tym razem odważyłem się odezwać.
Reed wstał i wolno podszedł do mojego fotela. Nachylił się nade mną i szepnął:
- Nieładnie jest przerywać, kiedy ktoś starszy mówi. Bardzo nieładnie.
Oparł skórzanego buta na moim kroczu i znów nachylił się ku mojej twarzy. Obcas boleśnie ugniatał członka, a Reed polizał mnie po zapadnięty policzku .
- Wiem, proszę pana, że takie zabawy to coś w pańskim stylu – szeptał i leniwie rozwiązywał niezgrabny węzeł mojej muchy.  – Miał pan jakieś problemy? Być może pańscy rodzice również postanowili przekroczyć granice ramowej i powszechnie uznawanej seksualności człowieka? Co też oni musieli robić na pana niewinnych oczach, że wyrosło im coś takiego.
Czułem owo znajome ciepło zwiastujące nieszczęście. Zajmowało  coraz większy obszar, wkraczało na lędźwie, doprowadzało mnie do istnego szaleństwa.
- Nie boi się pan, że ubrudzi swoje jakże szykowne ciuchy? Może dla bezpieczeństwa i ochrony resztki godności, jaka panu pozostała, pozbędziemy się ich?
Nie miałem siły wydobyć z siebie pojedynczego słowa. Koncentrowałem się na rozkoszy i jednoczesnym poczuciu upokorzenia. Reed zastąpił twardy obcas dłonią i coraz bardziej gwałtownie pieścił moje jądra. Nie powstrzymywałem jęków, które spazmatycznie wyrywały mi się z gardła.
- Widzi pan, panie Young, jest pan najzwyklejszą dziwką, chociaż one przynajmniej wezmą pieniądze zanim zaczną się pod kimś wić i jęczeć. A pan? Poddał się bez żadnej walki. Podejrzewam, że jeśli podetknąłbym panu mojego kutasa, nie zawahałby się pan ani chwili i ochoczo wziął go do buzi, jak grzeczny chłopiec. Nie mam  racji?
Ledwo słyszałem, o co się zapytał. Byłem zajęty rytmicznym poruszaniem biodrami i próbami kontroli nad własnym ciałem, co z każdym kolejnym jego słowem i ruchem było coraz trudniejsze. Nienawidziłem go, ale nie dopuszczałem myśli, że mógłby to być ktoś inny. Nienawidziłem jego słów i nie wyobrażałem sobie, że mógł mnie tak zafascynować. Wszystko to zachodziło jednocześnie, zazębiało się, a ja powoli się poddawałem. Dowód na to, co teraz było jedynie ponownie  potwierdzane, dostałem tamtej nocy.
- I jak, panie Young, namyślił się pan?  - ciepły oddech Reeda łaskotał mnie w kark. – Chce pan ze mną mieszkać czy nie?
Jego język wdarł się w moje usta, penetrował je, dusił ostatnie jęki i westchnienia .
- Tak! – wykrzyczałem i moim ciałem wstrząsnął ekstatyczny dreszcz. Reed klęknął i polizał plamę spermy, która przebiła się przez materiał moich spodni.
- Cieszę się – wyszeptał – bardzo się cieszę.
Wstał, naciągnął zagięcia na koszuli , po czym dodał:
- Zobaczy pan, jak miło będziemy razem spędzać czas. Taki masochista to skarb.
Pierwszy raz usłyszałem to zupełnie wprost. Bez zbędnych ceregieli użył tego słowa. Masochista.
Dokładnie taka jest nasza relacja. On jest władcą, ja jestem sługą.
On jest tym cholernym sadystą, a mnie przypadła rola małego masochisty.
- Ubierz się – usłyszałem, kiedy podejmowałem ostatnie próby skupienia myśli. – Wyślę kogoś po twoje rzeczy. Jedziesz do mnie.

Zapiąłem spodnie i wytarłem resztki nasienia serwetką. Wiedziałem, że teraz zawsze będzie się do mnie zwracał w trybie rozkazującym.

5 komentarzy:

  1. Jezzzusieee....No opowiadanie jest świetne!!! I wiesz strasznie zaciekawił mnie twój własny opis siebie . Kiedy masz zamiar dać kolejny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję swoim calutkim < podobno zimnym> serduszkiem =u= To naprawdę niezwykle budujące słowa i za każdym razem, gdy słyszę pochwałę dla swojej pracy zimne serduszko zaczyna znacznie szybciej bić ^w^ Podejrzewam, że nowy rozdział < w sumie rozdziały, bo jak już piszę to hurtem> dodam gdzieś w połowie czerwca :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam wszystko co się na tym blogu znajduje. Żałuję. że tak późno odkryłam Twoje opowiadania. Cudowne. Świetnie się to czyta. Ubolewam nad tym że tak długo nie było tu nic dodawane. Jest to po prostu cudne. Pozdrawiam i będę czekać, nawet rok, bo warto :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogarnęła mnie twórcza IMPOTENCJA!
      Muszę z niej wyjść. I chyba mam zalążek idei!

      Usuń
  4. Droga Cynthio, nie ma już dla mnie ratunku, zakochałam się w twojej twórczości na amen.

    OdpowiedzUsuń